Stocznie wyleciały z listy priorytetów
Treść
Mimo deklaracji Agencji Rozwoju Przemysłu, udostępnione przez nią dokumenty dotyczące sprzedaży majątku stoczni wskazują, że proces odbywał się z naruszeniem obowiązujących przepisów. W ocenie Andrzeja Jaworskiego, posła PiS, świadczy o tym m.in. sposób, w jaki wpłacone zostały wadia za części majątków stoczni w Gdyni i Szczecinie. Na potwierdzeniach wpłat figuruje handlarz bronią Abdul Rahmanel el Assir, płacący w imieniu Stichting Particulier Fonds Greenrights (SPFG), oraz spółka Orient Discovery Consultancy Inc.
- Nie ma żadnego uzasadnienia, by mówić, że istniał jakikolwiek katarski inwestor. Nie ma ani jednego dokumentu, który by to potwierdził - ocenił Andrzej Jaworski, poseł PiS. Według niego, inwestor katarski był elementem niezbędnym do przykrycia toczącej się gry. Katar był krajem idealnym - trudno zdobyć informacje dotyczące podmiotów tam działających, a dodatkowo jest to państwo bogate, działające na wyobraźnię.
Tymczasem z odtajnionych dotąd dokumentów wynika, że na pierwszym etapie sprzedaży majątku stoczni strategicznego inwestora mogło w ogóle nie być. Dopiero w późniejszym czasie Donald Tusk rzeczywiście spotykał się z władzami Kataru i próbował przekonywać do przejęcia majątku stoczni przez katarski fundusz państwowy. Ten jednak ostatecznie zakupem nie był zainteresowany.
Jaworski twierdzi, że katarska układanka była potrzebna, bo zbliżały się wybory do Parlamentu Europejskiego, a Platforma potrzebowała sukcesów. Sprzedaż stoczni mogła być też sposobem na robienie interesów kosztem budżetu państwa. Za takim scenariuszem przemawiają kolejne wydarzenia związane ze stoczniami. Po pierwsze, przyjęte zostały złe rozwiązania w ustawie kompensacyjnej. Zezwolono w niej na podział majątku stoczniowego i jego sprzedaż bez żadnych zobowiązań. Choć deklarowano chęć szukania inwestora dla stoczni, to w praktyce przyjęto rozwiązanie, które właściwie przekreślało szanse na realizację takiego scenariusza.
Przy okazji z budżetu państwa wyciągnięte zostały pieniądze. Tylko odprawy dla stoczniowców kosztowały 600 mln zł - to w ocenie posła cena za spokój społeczny. Dodatkowo kilkadziesiąt milionów złotych zostało przeznaczonych na szkolenia - ktoś niewątpliwie na nich zarobił, a przecież zleceń by nie było, gdyby nie specustawa stoczniowa.
Dokumenty wskazują też, że w czasie, kiedy mówiło się o katarskim inwestorze, który miał być w stanie inwestować w przemysł stoczniowy, Katar rozpoczął budowę swojej olbrzymiej i nowoczesnej stoczni (mogącej budować statki do przewozu skroplonego gazu).
Jednak ujawnione stenogramy rozmów wskazują, że 20 czerwca br., prawie miesiąc po rozstrzygnięciu przetargu, wiceminister skarbu Zdzisław Gawlik i szef ARP Wojciech Dąbrowski w rozmowie zastanawiają się, kto stoi za spółką, która przystąpiła do przetargu. - Wydaje się, że cała układanka miała doprowadzić do szczęśliwego finału, który niekoniecznie miał opierać się na uratowaniu stoczni - ocenił Jaworski.
Ekipa rządząca, ratując stocznie, mogłaby liczyć na chwałę i sławę, ale mogło też chodzić o wyciągnięcie z budżetu pieniędzy. Tu powstaje pytanie, kto chciał zarobić na stoczniach. W tym kontekście można doszukać się kolejnego elementu układanki - to osoby, które wpłaciły wadium za stocznie. Co ciekawe, Aleksander Grad, pytany o to na sejmowej komisji skarbu, nie odpowiedział jednoznacznie, podobnie wiceminister Gawlik, dopiero zarządca kompensacyjny (ARP) stwierdził, że pieniądze wpłaciła SPFG. Dokumentów jednak posłom nie pokazano. Uczynił to dopiero w poniedziałek szef ARP.
Wynika z nich, że - tak jak sugerowały media - pieniądze w imieniu SPFG przelał handlarz bronią Abdul Rahmanel el Assir, który w tytule przelewu określił cel wpłaty i podmiot wpłacający wadium. Tak stało się jednak tylko w przypadku stoczni w Gdyni. Wadium za stocznię w Szczecinie wpłaciła spółka Orient Discovery Consultancy Inc. W jaki sposób urzędnicy odgadli, że dokonywany przelew pochodzi od SPFG - trudno ocenić. Co ciekawe, obydwie wpłaty zostały zrealizowane z polskich rachunków bankowych. Jaworski uważa, że takie podejście urzędników do przetargu łamało obowiązujące procedury. Jakby tego było mało, pieniądze wpłynęły po terminie, a wniosek o jego zmianę został sporządzony już po wpłaceniu wadium przez "katarskiego inwestora". - Nie dość, że została złamana procedura, to minister i jego urzędnicy okłamali członków komisji - dodał Jaworski.
Jednak kolejne podsłuchy przynoszą nowe informacje. Osoba, która wpłaciła wadium, zażądała zwrotu pieniędzy, a urzędnicy zapewnili, że przetarg zostanie unieważniony proceduralnie. - To oznaczałoby zwrot wadiów. Czy to nie jest afera? - pytał Jaworski.
Dalej można tylko snuć przypuszczenia. Czy przypadkiem było to, że w tym samym czasie, kiedy wiceminister Gawlik informował, iż dopięte zostały szczegóły z SPFG, minister Grad podpisywał umowę z Katarem na dostawy gazu? Komu zależało, by korzystnie sprzedać Polsce gaz, czy odbyło się to w związku z obietnicami pomocy przy stoczniach i czy przy okazji chciano załatwić zaległe płatności związane z handlem bronią?
Marcin Austyn
"Nasz Dziennik" 2009-10-14
Autor: wa