Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Szeremietiew wskazuje na Komorowskiego

Treść

Uniewinniony od zarzutów korupcji, jakie stawiała mu prokuratura, Romuald Szeremietiew, były wiceminister obrony w rządzie Jerzego Buzka, ma zapłacić 3 tys. zł grzywny za dopuszczenie do materiałów niejawnych Zbigniewa Farmusa, nieposiadającego wymaganej "klauzuli dostępu". Sęk w tym, że w 2001 roku Farmus był pracownikiem Bronisława Komorowskiego, a zgodnie z ustawą o dostępie do informacji niejawnych to właśnie ówczesny szef MON, a dzisiaj marszałek Sejmu, odpowiadał za ochronę tajnych dokumentów. Pikanterii dodaje sprawie fakt, że wcześniejszy wyrok, w którym uznano Farmusa za winnego nieuprawnionego dostępu do tajemnic państwowych, został kilka miesięcy temu przez sąd uchylony. W tle pojawia się pytanie - czy grzywna wobec Szeremietiewa to nie próba uniknięcia ewentualnego roszczenia odszkodowawczego, z jakim mógłby wystąpić uniewinniony od wszystkich zarzutów były wiceminister? Romuald Szeremietiew został w piątek oczyszczony z zarzutów korupcyjnych. Werdykt (choć nieprawomocny) powinien go satysfakcjonować, jednak - jak sam mówi - "jest jedno ale". Sąd, uznając go za niewinnego korupcji w związku z przetargami na dostawy uzbrojenia dla wojska - co sugerowały publikacje Anny Marszałek i Bertolda Kittela z 2001 r., po których prokuratura wszczęła śledztwo - jednocześnie ukarał go grzywną za rzekome bezprawne dopuszczenie swojego asystenta Zbigniewa Farmusa do czterech stron dokumentów niejawnych. Kilka dni przed całym zdarzeniem Farmusowi wygasł certyfikat dostępu do takich informacji. - Będę oczywiście się odwoływał od wyroku i mam nadzieję, że w sądzie drugiej instancji zostanę całkowicie oczyszczony - mówi Romuald Szeremietiew. Dziś nie ma bowiem podstaw prawnych, by twierdzić, że Zbigniew Farmus popełnił przestępstwo nielegalnego dostępu czy ujawnienia informacji niejawnych. Co prawda w 2006 roku sąd, uwalniając Farmusa od zarzutu korupcji, jednocześnie uznał go za winnego "ujawniania kontrahentom resortu tajnych informacji z przetargów", za co skazano go na 2,5 roku pozbawienia wolności (dokładnie tyle, ile odsiedział w areszcie śledczym przed wyrokiem), ale latem tego roku po apelacji złożonej przez Farmusa sąd wyższej instancji uchylił wyrok w całości. W świetle obowiązujących przepisów Farmus nie popełnił żadnego przestępstwa, jakie są więc podstawy, by twierdzić, że umożliwianie mu dostępu do tajnych akt było przestępstwem? - W okresie objętym aktem oskarżenia Farmus był pracownikiem gabinetu politycznego Bronisława Komorowskiego - przypomina Romuald Szeremietiew. W jego przekonaniu, w myśl ustawy o ochronie informacji niejawnych to właśnie Komorowski powinien odpowiadać - gdyby doszło do popełnienia przez Farmusa przestępstwa - za uchybienia polegające na umożliwieniu mu dostępu do informacji niejawnych. Zgodnie z art. 18 "Za ochronę informacji niejawnych odpowiada kierownik jednostki organizacyjnej, w której takie informacje są wytwarzane, przetwarzane, przekazywane lub przechowywane (...)". A to z kolei oznacza, że ówczesny szef MON Bronisław Komorowski był osobą odpowiedzialną za kwestię certyfikatów dostępu swoich pracowników i odsuwanie od dostępu do informacji niejawnych tych, którzy odpowiedniego "gryfu" nie otrzymali. "Pan Komorowski powinien poinformować mnie o braku certyfikatu, tak by nie kierować do Farmusa informacji tajnych. Nic takiego jednak nie zrobił" - tłumaczy Szeremietiew na swoim blogu. Obserwacja podobnych postępowań sądowych dotyczących m.in. przedsiębiorców, którzy z racji wieloletnich postępowań prokuratorskich ponieśli wymierne straty finansowe lub moralne, pokazuje jednak, że w takich wypadkach sąd - nawet obalając zarzuty organów ścigania - próbuje znaleźć haczyk pozwalający uniknąć prokuraturze, a więc Skarbowi Państwa, ewentualnego roszczenia odszkodowawczego. Czy tak było i w tym przypadku? Wojciech Wybranowski "Nasz Dziennik" 2008-10-28

Autor: wa