Szpitale dostaną ankiety
Treść
Ile w 2010 roku państwo zapłaci za leczenie chorych w szpitalach? Trudno jednoznacznie stwierdzić, bo inne kwoty podaje Ministerstwo Zdrowia, a inne Narodowy Fundusz Zdrowia. Sprawę próbuje wyjaśnić Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, które chce się dowiedzieć bezpośrednio w szpitalach, jaki jest prawdziwy stan ich finansów.
Biuro Bezpieczeństwa Narodowego rozpoczęło wczoraj procedurę wysyłania listów z ankietami, które trafią do dyrektorów 736 publicznych zakładów opieki zdrowotnej w całym kraju. Ankieta ma zdiagnozować sytuację i przyczyny zapaści w ochronie zdrowia. Jak powiedział nam Aleksander Szczygło, ankieta składa się z 18 punktów, z czego 11 jest związanych z sytuacją finansową danego szpitala. - Chodzi głównie o odpowiedź m.in. na pytania dotyczące jakości świadczeń zdrowotnych w konkretnym szpitalu w roku 2009 i przewidywanych nakładach na rok bieżący, a także o uzyskaniu odpowiedzi co do ilości wykonywanych zabiegów ponadlimitowych, tzw. nadwykonań - mówi Aleksander Szczygło. - Chcemy poznać wielkość zadłużenia danego szpitala, a więc, ile wynosiły zobowiązania krótkoterminowe, długoterminowe, wymagalne, a także jakie były przyczyny zadłużenia - zaznaczył szef BBN.
Na podstawie informacji otrzymanych z placówek zdrowotnych Biuro Bezpieczeństwa Narodowego przygotuje raport dla prezydenta RP, który zostanie przekazany premierowi oraz ministrowi zdrowia i szefowi NFZ. - W 2004 roku poziom nakładów na opiekę zdrowotną realizowaną w ramach NFZ kształtował się na poziomie ok. 33-34 mld złotych. W bieżącym roku przewiduje się, że będzie to ok. 53-54 mld złotych. W ciągu kilku lat poziom finansowania zwiększył się o ok. 20 mld zł, tymczasem sytuacja jest coraz gorsza. Powstaje zatem pytanie, dlaczego przy realnie zwiększających się nakładach na ochronę zdrowia ciągle służba zdrowia jest niewydolna - stwierdza minister Szczygło. I co więcej, poziom bezpieczeństwa zdrowotnego w świadomości pacjentów jest coraz niższy. - Trzeba wyjaśnić, co jest tego przyczyną, i - mówiąc kolokwialnie - gdzie te pieniądze idą - stwierdził Aleksander Szczygło.
Minister sobie, prezes sobie
Całe finansowe zamieszanie jest wywołane przez samo Ministerstwo Zdrowia i NFZ. Z jednej strony minister Ewa Kopacz od wielu tygodni przekonuje, że w 2010 roku będzie więcej pieniędzy na leczenie szpitalne, a z drugiej - Jacek Paszkiewicz, prezes NFZ, twierdzi coś wręcz przeciwnego. I takie sprzeczne informacje z obu instytucji trafiły także do BBN, które chce teraz własnymi kanałami poznać prawdziwą sytuację. Już wiadomo, że nie jest ona najlepsza. Dyrektorzy większości szpitali twierdzą, że kontrakty, jakie im zaproponowano na 2010 rok, są w praktyce niższe niż w 2009 roku lub na podobnym poziomie. To m.in. skutek tego, że część wysokospecjalistycznych procedur, które wcześniej finansowało ministerstwo, jest teraz opłacanych bezpośrednio przez NFZ. Ale resort zdrowia dodaje te kwoty do ogólnych kontraktów podpisywanych przez szpitale, podczas gdy jeszcze w 2009 roku były one z tego wyłączone i rozliczane oddzielnie. Dyrektorzy w całym kraju, którzy najlepiej znają sytuację swoich szpitali, alarmują, że z powodu braku pieniędzy będą musieli ograniczać przyjmowanie chorych lub zwalniać pracowników. Nie brakuje i zwykłych absurdów. NFZ w kontraktach na 2010 rok zawarł zapisy, które uniemożliwiają stacjom dializ wykonywanie zabiegów poza normalnymi godzinami otwarcia. Oznacza to, że ośrodki te będą zamknięte nocą oraz w dni wolne od pracy. Jak podkreśla Ogólnopolskie Stowarzyszenie Osób Dializowanych, taka decyzja stanowi poważne zagrożenie dla życia i zdrowia kilkunastu tysięcy osób. Do tej pory pacjenci wymagający nagłej, nieplanowanej dializy mieli możliwość wykonania zabiegu w dowolnie wybranym ośrodku świadczącym tę usługę 24 godziny na dobę, także w niedziele i święta. Do końca zeszłego roku bowiem stacje te musiały pełnić całodobowe dyżury. NFZ odrzuca te argumenty, twierdząc, że nowe zasady nie spowodują żadnych trudności w dostępie chorych do dializ. Fundusz zaznacza, że nigdy nie narzucał stacjom godzin pracy i płaci tylko za wykonane zabiegi, a nie za gotowość do pracy.
Przykładem regionu, gdzie jak w soczewce widać te problemy, jest Podkarpacie. Specjalistyczny Psychiatryczny Zespół Opieki Zdrowotnej w Jarosławiu ma kontrakt niższy o 1,7 mln zł, czyli o 8 procent. Dyrektor placówki Józef Długoń nie ukrywa, że to oznacza problemy z pieniędzmi na wynagrodzenia dla personelu. Z kolei w Wojewódzkim Podkarpackim Szpitalu Psychiatrycznym w Żurawicy, gdzie dyrekcja planuje likwidację 45 łóżek, pracę może stracić 50 osób. Wszystko to wynik okrojenia środków na utrzymanie placówki w ramach kontraktu z NFZ, i to aż o ponad 1,5 mln zł, choć Ministerstwo Zdrowia obiecywało przecież, że poziom finansowania nie będzie niższy niż w ubiegłym roku - wtedy szpital w Żurawicy (240 łóżek i 245 osób personelu) miał kontrakt w wysokości prawie 11,5 mln zł - a teraz tylko 9,9 mln złotych. - To dla naszego szpitala dramat, który wiązać się będzie z koniecznością redukcji nawet 50 etatów i likwidacją ok. 45 łóżek dla chorych - powiedział nam dyrektor Janusz Kołakowski. W jego opinii, pieniędzy na funkcjonowanie placówki wystarczy jedynie do września, potem szpital trzeba by zamknąć. Nawet na płace brakuje miesięcznie 40 tys. złotych. Jego zdaniem, NFZ z jednej strony określa standardy, w tym ilu pracowników powinno być zatrudnionych na danym oddziale, a z drugiej - nie daje nawet minimalnej kwoty na wypłatę poborów.
Już nie ma na czym oszczędzać
- Ktoś może powiedzieć: spróbujmy zaoszczędzić i z możliwych pieniędzy wykroić budżet przetrwania, ale nie jest to takie proste, bo ile można oszczędzać na ludziach chorych. Może ktoś w końcu zrozumie, że pacjenci to nie buraki, które można przerzucić z piwnicy do komórki czy na odwrót - uważa Kołakowski. Przypomina, że psychiatria podobnie jak onkologia mają w Polsce największe problemy. - W ubiegłym roku Podkarpacie otrzymało za osobodzień 138 zł, podczas gdy rzeczywiste koszty leczenia pacjenta psychiatrycznego oscylują w granicach 180 złotych. Tymczasem woj. mazowieckie dostało 192 zł za osobodzień. Już same liczby pokazują, że coś tu jest nie tak - zauważa dyrektor szpitala w Żurawicy.
Tymczasem jak powiedział nam Marek Jakubowicz, rzecznik podkarpackiego oddziału NFZ, przyczyną zmniejszenia kontraktów, nie tylko na lecznictwo psychiatryczne, jest brak pieniędzy. - W tym roku, chcąc utrzymać lecznictwo szpitalne na poziomie z czerwca ubiegłego roku, musieliśmy gdzieś poszukać oszczędności, m.in. w rehabilitacji, opiece długoterminowej i w lecznictwie psychiatrycznym. To z kolei spowodowało, że na te dziedziny przeznaczyliśmy mniej pieniędzy niż w roku ubiegłym - powiedział nam Marek Jakubowicz. Dodał, że w obecnej sytuacji trudno powiedzieć, czy jest jeszcze szansa na zwiększenie kontraktów, czy będzie to już ostateczna decyzja NFZ.
Pieniędzy na działalność brakuje wszystkim oddziałom psychiatrycznym na Podkarpaciu, gdzie i tak liczba łóżek jest niska. Jak bowiem informuje dyrektor Kołakowski, na 10 tysięcy mieszkańców regionu przypada zaledwie 4,6 łóżka, podczas gdy średnia w kraju jest wyższa i wynosi 7,2 łóżka. Okazuje się, że nawet na nie brakuje pieniędzy. Zresztą w nieco tylko lepszej sytuacji są szpitale ogólne, bo część z nich także otrzyma niższe kontrakty w tym roku lub najwyżej na podobnym poziomie jak w roku ubiegłym.
Mariusz Kamieniecki
Nasz Dziennik 2010-01-12 Nr 9
Autor: jc