Szpitale oszczędzają na chorych
Treść
Czy na leczeniu chorych można oszczędzać...? To retoryczne pytanie zadaje sobie coraz więcej dyrektorów szpitali. Tymczasem brak pieniędzy wymusza na nich oszczędności nie tylko w sferze wynagrodzeń czy zakupu sprzętu medycznego, ale także na lekach. Czy i jak długo jeszcze zdrowie i życie Polaków będzie przedmiotem targów i politycznych przepychanek?
Ministerstwo Zdrowia coraz bardziej skrupulatnie prześwietla budżety poszczególnych szpitali, które i tak z trudem zaciskają pasa i choć bezskutecznie, to ciągle upominają się o pieniądze, bez których nie mogą funkcjonować. Dyscyplina budżetowa, która dotyka szpitale, staje się coraz bardziej uciążliwa przede wszystkim dla chorych. Szpitalom, którym NFZ nie chce rekompensować pieniędzy za nadwykonania, zaczyna brakować pieniędzy na bieżącą działalność. - Stajemy się niewiarygodni dla naszych kontrahentów, a to może sprawić, że wkrótce może nam zabraknąć środków na regulację dostaw np. prądu, a niewykluczone, że także na zakup niezbędnych leków - uważa Janusz Hamryszczak, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu. Najbardziej zagrożona brakiem leków jest hematologia, gdzie leki są najdroższe, a przerwanie kuracji może być tragiczne w skutkach.
W części szpitali ograniczono już liczbę przyjęć, m.in. w Szpitalu Powiatowym w Mielcu, ale restrykcje w kolejnych szpitalach są tylko kwestią czasu. Oddziały, które przekroczyły limity, rezygnują już z planowych zabiegów, a jeżeli NFZ nie dołoży pieniędzy, niektóre operacje nie będą wykonywane do końca roku. Bywa jeszcze gorzej. Na przykład na Oddziale Okulistyki Szpitala Specjalistycznego w Rzeszowie na usunięcie katarakty trzeba czekać dwa lata, takie bowiem limity wyznaczają środki otrzymywane przez NFZ. - Będziemy wykonywać zabiegi, których zwłoka może oznaczać utratę wzroku - wyjaśnia dr Bernard Waśko, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Rzeszowie. Pozostali chorzy muszą się uzbroić w cierpliwość bądź szukać pomocy w innych placówkach, które mają jeszcze limit, ale tych też niestety brakuje. Jednym z powodów braku pieniędzy jest niekorzystny algorytm, który dyskryminuje i tak biedne regiony, takie jak np. Podkarpacie, preferuje z kolei większe oddziały, jak np. Mazowsze.
W ubiegłym roku średnia na jednego ubezpieczonego w kraju wynosiła 1346 zł, ale w rozbiciu na poszczególne oddziały różnice były ogromne. Podkarpacki NFZ otrzymał 1170 zł na jednego ubezpieczonego, podczas gdy na Mazowszu było to 1594 złote. To sprawiało, że do średniej krajowej Podkarpaciu brakowało w sumie kilkaset milionów złotych. Podkarpacki oddział NFZ wielokrotnie, ale bezskutecznie, monitował w centrali w sprawie krzywdzącego dla regionu podziału środków. - Algorytm zawsze będzie kontrowersyjny, natomiast bez opowiedzenia się konkretnie za tym, co my chcemy finansować ze środków publicznych, jakie są dla nas najważniejsze szpitale czy specjalności, a więc to, co było zaproponowane w ustawie o sieci; nie uda się nic uporządkować, zwłaszcza wtedy, gdy brakuje pieniędzy - powiedział nam Bolesław Piecha, wiceminister zdrowia w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Tymczasem zaniżona wartość kontraktów powoduje nadwykonania, a co za tym idzie - ograniczenia w świadczeniach i przyjęciach pacjentów. Z kolei brak dostępu do świadczeń i długie kolejki sprawiają, że coraz więcej chorych szuka pomocy w placówkach poza Podkarpaciem, co przekłada się także na milionowe wydatki regionalnego NFZ.
A nadwykonania niezapłacone
Mimo że minister Kopacz wielokrotnie zapewniała, iż szpitale otrzymają pieniądze za wykonanie ponadlimitowych zabiegów, obiecanych środków jak nie było, tak wciąż nie ma. Nie wiadomo też, czy i kiedy w ogóle będą. W zamian za to nie brakuje kolejnych pomysłów i restrykcji wobec szpitali. Minister zdrowia chce bowiem zlustrować wydatki szpitali, co ma pokazać, czy są one racjonalnie wykorzystywane. Na planach ministerialnych suchej nitki nie pozostawia opozycja. Bolesław Piecha uważa, że obecna szefowa resortu zdrowia, zamiast szukać dziury w całym i mówić o kontrolach, powinna się skupić na forsowaniu uporządkowania publicznej ochrony zdrowia przez sieć szpitali, a po drugie - zadbać o to, by były jak największe środki finansowe na ich funkcjonowanie. - Planowane kontrole niczego nie wniosą, spowodują zaś tylko ferment i pewną nerwowość w szpitalach, natomiast odbije się to niewątpliwie na dostępności do świadczeń medycznych, a kolejki pacjentów jeszcze bardziej się wydłużą - uważa Bolesław Piecha. Jego zdaniem, takie działania to nic innego, jak próba odwrócenia przez Ewę Kopacz uwagi od aktualnej, fatalnej sytuacji szpitali. - To, co proponuje minister Kopacz, przypomina mi Inspekcję Robotniczo-Chłopską jeszcze za czasów Jaruzelskiego, czyli komórki powołanej przez KC PZPR w 1984 roku, która funkcjonowała przy komitetach terenowych partii i kontrolowała wykorzystanie sprzętu, sal itp. i miała na celu wykreowanie pozytywnego wydźwięku w społeczeństwie. Przyznam szczerze, że to, co proponuje minister Kopacz, to głupota, o której dawno nie słyszałem. Sądzę, że czeka nas w medycynie regres głównie finansowy - uważa Bolesław Piecha. Pomysł szefowej resortu zdrowia krytykują też zarządzający finansami placówek medycznych. W ich ocenie, to jedynie próba zrzucenia odpowiedzialności na i tak niedofinansowane szpitale, które zanim podejmą decyzję o wydatkowaniu każdej złotówki, kilka razy ją oglądają. - Takie doraźne, spektakularne działania niczemu nie służą. To leczenie skutków, a nie przyczyn. Widać, że Ministerstwo Zdrowia nie ma pomysłu, co z tym fantem zrobić i jedynie miota się w kolejnych mało racjonalnych działaniach - uważa dyrektor Bernard Waśko.
Mariusz Kamieniecki
"Nasz Dziennik" 2009-07-14
Autor: wa