Tamte czasy nie mogą pójść w niepamięć
Treść
Z Krzysztofem Wasilewskim, prezesem Klubu Więzionych, Internowanych i Represjonowanych w Białymstoku, rozmawia Adam Białous Jakie były początki Klubu? - Nasz Klub zawiązał się w 1998 roku, a został zarejestrowany jako stowarzyszenie rok później. Od początku ideą, która nam przyświeca, jest zjednoczenie osób i organizacji, które działały w podziemiu niepodległościowym za czasów pierwszej "Solidarności". Natomiast główne nasze działanie to pomoc prawdziwym działaczom antykomunistycznym, którzy wiele od bezpieki wycierpieli, a teraz w zapomnieniu ledwo wiążą koniec z końcem. Po roku 1990 nagle do działalności antykomunistycznej przyznało się tysiące osób, o których w podziemiu nie słyszano. My chcemy wyłowić tych autentycznych bohaterów Polski, o których wiemy, jak wiele dla Ojczyzny zrobili, i zaproponować im pomoc materialną czy prawną. Innym celem naszej działalności jest dbanie o to, by nie dochodziło do zakłamań historii dotyczącej lat 70. i 80. Takich organizacji jak nasza działa w Polsce już kilka. Jesteśmy zrzeszeni, a organizacja centralna znajduje się w Częstochowie. Kto może zostać członkiem Klubu? - Zasada jest taka, że do Klubu mogą wstąpić osoby, które były represjonowane przez władze komunistyczne za działalność niepodległościową, głównie podczas stanu wojennego. Są więc u nas dawni działacze m.in. "Solidarności", KPN, rolniczej "Solidarności" czy Młodzieżowego Komitetu Oporu Społecznego, do którego należeli studenci. Obecnie Klub liczy ponad 80 członków. Jakiej pomocy potrzebują obecnie zapomniani działacze antykomunistycznej opozycji? - Niektórzy dawni opozycjoniści dosłownie przymierają głodem. Często nie mają pieniędzy na lekarstwa. Wielu, o czym się nie mówi, po ciężkich przejściach z SB i obecnym o nich zapomnieniu załamało się psychicznie, wpadło w depresję lub popadło w alkoholizm. Mamy sygnały z zagranicy, że często tak się dzieje z wieloma byłymi opozycjonistami, którzy musieli opuścić kraj. Nie wszyscy są odporni psychicznie, nie wszyscy potrafią się za granicą odnaleźć. A ci, którzy mieszkają w kraju, pobierają głodowe emerytury, renty lub nie mają żadnych świadczeń, gdyż w ramach represji za działalność opozycyjną byli pozbawiani pracy, a potem długo z "wilczym biletem" nikt nie chciał ich zatrudnić. Tego okresu represji nikt im do emerytury nie zaliczył. Obecnie najczęściej pomagamy osobom represjonowanym podczas stanu wojennego w sprawach prawnych dotyczących odszkodowań, o jakie mogą się ubiegać według obowiązującej ustawy. Pomagamy im wypełniać wnioski do sądu, monitorujemy te rozprawy. Jak Pan ocenia tę ustawę? - Zasadniczo jest to jakiś dobry gest wobec represjonowanych w czasie stanu wojennego, jednak trochę wygląda to tak, jakby państwo czuło się wobec nich zobowiązane, więc coś tam na odczepnego im rzuciło. Bo po co wyznaczono górną granicę wypłaty odszkodowania na 25 tys. złotych? Przecież dla kogoś, kto siedział w więzieniu kilka lat, taka suma nie jest żadnym zadośćuczynieniem. Albo dochodzi do takiej sytuacji, że ktoś siedział jedenaście miesięcy w więzieniu, a ktoś inny trzy lata i obaj dostają po 25 tysięcy. Czy to jest w porządku? W ten sposób ta ustawa skłóca środowisko byłych opozycjonistów. Poza tym wnioski do sądu można składać jedynie do połowy października, czyli ustawa działa jedynie rok. Przez ten czas wiele osób represjonowanych, które są obecnie za granicą, nie zdążyło się nawet o niej dowiedzieć. Wielu prześladowców opozycji nie poniosło żadnej odpowiedzialności, wręcz przeciwnie - mają się obecnie bardzo dobrze... - Składamy do prokuratury, najczęściej tej działającej w IPN, wnioski o ściganie osób, które prześladowały, represjonowały działaczy podziemia solidarnościowego. Wielu białostockich esbeków, którzy dręczyli działaczy opozycyjnych, dziś ma się bardzo dobrze. Wiem, że jeden jest wicedyrektorem banku, inny szefem firmy ochroniarskiej. A ci, którzy przeszli już na emerytury, inkasują co miesiąc od państwa po 5 tys. złotych i więcej. W tym samym czasie byli opozycjoniści ledwo wiążą koniec z końcem za 700 zł emerytury. To jawna niesprawiedliwość. Dlatego staramy się, by komunistyczni przestępcy odpowiedzieli za swoje czyny przed sądem. Czy chodzi tu o byłych funkcjonariuszy SB? - Nie tylko. Niedawno złożyliśmy w IPN doniesienie na 32 białostockich prawników, którzy - naszym zdaniem - byli nadgorliwi w czasie stanu wojennego i popełnili zbrodnie komunistyczne. Dla prokuratorów dostarczyliśmy dokumenty, które o tym świadczą. Są to m.in. relacje świadków, uzasadnienia wyroków, które mają udowodnić, że procesy prowadzone przez tych prawników (prokuratorów, sędziów, adwokatów) miały formę represji za działalność polityczną, a wymierzane kary były rażąco surowe. Bo jak inaczej można określić wyroki takie jak półtora roku więzienia za zaniesienie sztandaru "Solidarności" do kościoła albo trzy lata za posiadanie jednej ulotki z hasłem "Żądamy uwolnienia więźniów politycznych"? Moim zdaniem, to były wyroki na zamówienie bezpieki. Dokumenty wskazują na to, iż niektórzy sędziowie białostoccy ferowali większe wyroki niż prokuratorzy z prokuratury wojskowej. Czy wśród nadgorliwych prawników z okresu stanu wojennego są osoby pracujące obecnie w sądownictwie? - Tak. Jest tam wymieniony np. mecenas Leszek Kudrycki, mąż minister Barbary Kudryckiej, który m.in. przed dwudziestoma pięcioma laty skazał Zbigniewa Simoniuka, znanego w mieście opozycjonistę, na dwa lata więzienia. Także sędzia Jan Sidoruk, który przyznaje obecnie odszkodowania za represje w czasie stanu wojennego, choć sam skazywał wtedy działaczy. Ciągle wymagają wyjaśnienia sprawy śmierci czy zaginięć członków opozycji w okresie PRL... - Próbujemy skłonić IPN, aby prokuratorzy zajęli się sprawą tajemniczego zaginięcia Krzysztofa Zagierskiego, działacza "Solidarności", którego bezpieka porwała w roku 1980 i ślad po nim zaginął. Pilnujemy rozwoju śledztwa dotyczącego śmierci księdza Stanisława Suchowolca, złożyliśmy wniosek do IPN o ściganie jego zabójców. Złożyliśmy wniosek o wznowienie śledztwa w sprawie więziennego mordu na Zbigniewie Simoniuku, członku Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania, który został aresztowany w czasie stanu wojennego. Wyrok skazujący wydał na niego wspomniany już wówczas sędzia Leszek Kudrycki. W białostockim więzieniu w 1983 roku upozorowano samobójczą śmierć Zbigniewa Simoniuka. Każdego roku, w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, organizują Państwo znany większości białostoczan happening... - Chodzi nam głównie o edukację młodzieży. Chcemy, żeby ten happening nie pozwolił jej zapomnieć o tamtych wydarzeniach. Dlatego zawsze robimy odpowiednią inscenizację. Stawiamy milicyjną "sukę", koksownik, przebieramy w mundury MO statystów, są plakaty, zdjęcia i ogłoszenia z tamtych czasów. Zawsze wieszamy listę esbeków. Z głośników można posłuchać opozycyjnych piosenek. Tamtych czasów nie możemy zapomnieć, bo one mają duży wpływ na to, co dzieje się teraz i co się jeszcze stanie. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-08-30
Autor: wa