Przejdź do treści
Przejdź do stopki

To był atak na wolność mediów

Treść

Z Marianem Widelskim, dziennikarzem Telewizji Trwam, rozmawia Adam Kruczek

Dzisiaj ma zapaść wyrok w sprawie Pana pobicia i uniemożliwiania wykonywania pracy dziennikarskiej przez bełżyckiego działacza SLD. Jakiego werdyktu się Pan spodziewa?
- Sprawiedliwego. Muszę przyznać, że sędzia prowadzący sprawę wykazał nadzwyczajną cierpliwość w dopuszczaniu kolejnych dowodów procesowych według życzenia obrońcy oskarżonego, więc myślę, że z nie mniejszą uwagą przeanalizuje dowody, jakie ja dostarczyłem, i dokona właściwego osądu tego, co się wydarzyło.

W jakich okolicznościach doszło do tego zdarzenia?
- Miało ono miejsce przed drugą turą wyborów samorządowych w listopadzie 2006 roku. Lider SLD w Bełżycach został przyłapany na gorącym uczynku podczas niszczenia materiałów wyborczych prawicowego komitetu wyborczego "Twoja Ojczyzna", popierającego kandydaturę na burmistrza miasta Bogdana Czuryszkiewicza. Zdarzenie miało miejsce godzinę przed ogłoszeniem ciszy wyborczej. Podczas filmowania przeze mnie efektów "nocnego powrotu od cioci z imienin" - jak później zeznawał w sądzie oskarżony - pojawił się sam Ryszard F., który zaatakował mnie, usiłując uniemożliwić pracę: otrzymałem trzy ciosy w głowę, a w trakcie tego ataku została częściowo uszkodzona kamera. Ale na szczęście zarejestrowała całe zdarzenie.

I był to kluczowy dowód w sprawie.
- Tak, oczywiście oprócz zeznań świadka, który widział całe zdarzenie z najbliższej odległości i potwierdził fakt pobicia mnie przez Ryszarda F.

Śledztwo i proces trwały dwa lata...
- Faktycznie. Trochę mi żal straconego czasu, który trzeba było poświęcić na te kilkanaście rozpraw. Ale sprawa była tak drastyczna, a atak na wolność mediów tak oczywisty, że nie mogłem udawać, iż nic się nie stało. Dochodziło do tego jeszcze poczucie bezkarności, manifestowane przez bełżyckich postkomunistów. Pomimo że sprawa była oczywista, nasza procedura sądowa pozwala przewlekać postępowanie do czasu wyczerpania przez obronę wszystkich wniosków dowodowych. Myślę, że gdybym był w sądzie reprezentowany przez prawnika, proces zakończyłby się o wiele wcześniej.

Dlaczego w procesie zdał się Pan tylko na prokuraturę, nie ustanawiając pełnomocnika?
- Wynikało to po części z braku doświadczeń w procedurze sądowej, ale przede wszystkim z przekonania, że fakty bronią się same. Zostałem pobity w czasie pracy reporterskiej, miałem świadka, film z całego zajścia ze sprawcą w roli głównej, kamerę ze śladami uderzenia, orzeczenie lekarskie... Czego można chcieć więcej? Nie tylko nie miałem pełnomocnika, ale także nie ustanowiłem siebie oskarżycielem posiłkowym. To już był ewidentny błąd, bo z tego powodu odmówiono mi później wglądu w akta sprawy, a mój udział w procesie ograniczył się do złożenia zeznań. Gdy przed sądem pojawiali się kolejni świadkowie składający - moim zdaniem - fałszywe zeznania, nie mogłem zadawać pytań, a więc wykazywać sądowi ich kłamstw. Nauczony tym doświadczeniem uczulam osoby, które znajdą się w sądzie jako pokrzywdzeni: bezwzględnie należy ustanowić siebie oskarżycielami posiłkowymi, jak też powołać przedstawiciela społecznego, który w ich imieniu może brać czynny udział w rozprawach z prawem do zabierania głosu, składania wniosków dowodowych oraz zadawania pytań. Oczywiście możemy także powołać pełnomocnika w osobie adwokata.

Obrońca oskarżonego dopatrzył się w materiale filmowym z miejsca zdarzenia nie ataku swojego klienta na Pana, lecz... jego obrony.
- Niestety w sądzie nie miałem możliwości odpowiedzi na mowę obrończą adwokata. Myślę, że zrobię to na mojej stronie internetowej.

Obrona usiłowała też wykazać, że oskarżony nie miał świadomości, że atakuje dziennikarza...
- Szef SLD w Bełżycach doskonale wiedział, czym się zajmuję. W chwili zdarzenia dziennikarzem Telewizji Trwam byłem już trzy lata i w tak małym miasteczku jak Bełżyce nie sposób tego faktu ukryć. Na dwa dni przed zdarzeniem w Miejskim Domu Kultury w Bełżycach Ryszard F. w obecności kilkudziesięciu osób oglądał mój reportaż pt. "A po owocach ich poznacie", zrealizowany dla Telewizji Trwam. Posiadam dowód w postaci nagrania z tego spotkania. W sądzie nie miałem okazji go przedstawić. Tak można by po kolei obalać tezy obrony.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-02-03

Autor: wa