To nie był stracony czas
Treść
Rozmowa z Agnieszką Cyl, najlepszą polską biatlonistką
Bardzo udane mistrzostwa Polski osłodziły Pani niezbyt chyba dobry sezon?
- Dlaczego niezbyt dobry? Wcale nie uważam go za kiepski, a mistrzostwa stanowiły pewną kropkę nad i. Mocną.
Tyle że miało być jeszcze lepiej. Przed sezonem oczekiwania były naprawdę spore, wydawało się, że może być on przełomowy, w kadrze panował optymizm. Z każdym miesiącem jednak topniał, a dziś chyba tylko Pani odważy się powiedzieć, że ostatnie miesiące przyniosły coś konstruktywnego i dobrego.
- A przed sezonem wcale nie wypowiadałam się o swoich oczekiwaniach z jakimś hurraoptymizmem. Starałam się raczej zachowywać spokój, bo czułam, że może być różnie. Zmieniał się trener, zastępując osobę, z którą pracowałyśmy ładnych kilka lat. Nowinki nigdy nie gwarantują sukcesu, stanowią za to pewne ryzyko. Cztery miesiące współpracy z Jonem Arnem Enevoldsenem oceniam jednak jak najbardziej pozytywnie. Dużo się przez ten czas nauczyłam i absolutnie nie uważam go za stracony. Do tej pory utrzymuję z nim kontakt i wiem, że jeśli będę potrzebowała jakiejś pomocy, mogę na nią liczyć.
Kwestia norweskiego szkoleniowca w pewnym momencie zdominowała biatlonowe życie w naszym kraju, jego osoba zaczęła wywoływać kontrowersje, niedopowiedzenia. Był zatem Jon Arne Enevoldsen dobrym trenerem, czy nie był?
- Był. Jak każdy miał swoje wady, ale my jako profesjonaliści powinniśmy sami trzymać dyscyplinę i nie przejmować się specjalnie pewnymi niedociągnięciami. Podobały mi się jego plany treningowe, sam pomysł pracy z nami i metody, które stosował. Mówię jednak tylko za siebie.
Czemu tylko Pani dobrze wspomina Enevoldsena?
- Może wynika to z takich, a nie innych wyników, nie wiem, trzeba zapytać innych. Jak już wspomniałam, wcale nie oczekiwałam, że miniony sezon będzie rewelacyjny. Patrząc na nakreślony plan szkoleniowy, miałam świadomość, że niekoniecznie akurat teraz muszę zrobić spektakularny krok naprzód. Postęp, taki widoczny, mógł nastąpić w niedalekiej przyszłości, może za dwa lata. Zakładałam wszystkie scenariusze.
Jakie wady i zalety miał Norweg?
- Skupię się na zaletach. Przede wszystkim był na treningu cały czas, biegał za nami, dokładnie przyglądał się wszystkim wykonywanym ćwiczeniom, technice, poprawiając każdy krok. Starał się nauczyć nas "norweskiego myślenia", a jak wiadomo, biatloniści z tego kraju mogą stanowić mocny punkt odniesienia. Dokładnie przy tym tłumaczył, czemu dany element służy, jakie ma znaczenie. Cały czas przekonywał, że trening jest nieustanną, "wieczną" pracą, niemającą końca. Przypomina życie, w którym każdego dnia uczymy się czegoś nowego, rozwijamy, dojrzewamy, dążąc do perfekcji. A ostatecznie i tak jej nie osiągniemy, bo zawsze pozostanie coś, co możemy poprawić i zmienić. Zaufałam Norwegowi, choć zdarzały się zajęcia, które kończyłam ze łzami w oczach. Kiedy jednak, przykładowo, biegłam z tyłu grupy i myślałam, że nie daję rady, trener Jon podchodził do mnie i uspokajał, mówiąc, że tak właśnie ma być, że rozpisany dla mnie plan to akurat zakładał. Uspokajał mnie, dzięki czemu nie musiałam zastanawiać się, czy powinnam zrobić coś jeszcze, coś odpuścić etc. Wiedziałam, że pracując według jego założeń, zrobię krok naprzód.
Enevoldsen zostawił reprezentację w środku sezonu. To nie była dla Was najłatwiejsza sytuacja?
- Raczej bardzo ciężka. Zdziwiłam się jego decyzją, ale uszanowałam ją.
Czuje się Pani dziś lepszą zawodniczką niż rok wcześniej?
- Na pewno się rozwijam, to najważniejsze. Jestem mądrzejsza o wiele rzeczy, które dostrzegłam w treningu i dookoła. Poznałam bardziej swój organizm, wiem, jakie jestem w stanie znieść obciążenia, jak reaguję. A czy czuję się lepsza? Szczerze mówiąc, trudno mi powiedzieć. Czeka mnie sporo pracy nad strzelaniem i siłą, to pierwsze, co powinnam poprawić.
Rozwiązania, które nastąpiły pod odejściu Enevoldsena, miały charakter tymczasowy. Kluczowy dla przyszłości naszego biatlonu będzie zatem wybór trenera, który poprowadzi kadrę aż do igrzysk w Soczi. Odpowiedniego kandydata można znaleźć w kraju, czy trzeba się raczej zdecydować na wariant zagraniczny?
- Spokojnie możemy pracować z trenerem Adamem Kołodziejczykiem. Jest bardzo ambitną osobą, wkłada w to, co robi, mnóstwo serca, a przede wszystkim bacznie obserwuje zawodników i podchodzi do nich indywidualnie. Dlatego sądzę, że nie musimy szukać daleko, odpowiednią osobą mamy pod ręką.
Czy związek konsultuje z Wami, zawodnikami, decyzje dotyczące szkoleniowca?
- Nie, związek z nami nie rozmawia i prawdę powiedziawszy, ja nie chciałabym rozmawiać i wypowiadać się wiążąco na temat trenera. Niezależnie od tego, kto nim zostanie, postaram się jak najlepiej dostosować.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2011-04-06
Autor: jc