Przejdź do treści
Przejdź do stopki

To nie pomoc, ale jałmużna

Treść

Właściciele biogazowni są w stanie zagospodarować około 200 tys. ton jabłek (FOT. E. SĄDEJ)

Rząd obiecuje pomoc finansową dla producentów owoców i warzyw dotkniętych rosyjskim embargiem. Rolnicy twierdzą, że to żadna pomoc, tylko jałmużna.

Chodzi o rozporządzenie Rady Ministrów, zgodnie z którym producenci jabłek, cebuli i kapusty dostaną jednorazową pomoc „w związku ze spadkiem cen skupu tych produktów spowodowanym przez rosyjskie embargo”. To wsparcie będzie udzielane w ramach pomocy de minimis, która nie wymaga uzyskania zgody Komisji Europejskiej na uruchomienie pieniędzy. Wiceminister rolnictwa Tadeusz Nalewajk poinformował, że do dyspozycji rolników będzie 100 mln zł, które wypłaci im Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Wnioski od producentów ARiMR będzie przyjmować do 14 listopada.

Formuła pomocy de minimis polega na tym, że jeden rolnik może otrzymać wsparcie o równowartości 15 tys. euro przez trzy lata. Z góry ustalono też kwoty wsparcia, jakie teraz dostaną rolnicy. Producenci jabłek mogą liczyć na 800 zł na 1 ha sadu, z kolei w przypadku cebuli i kapusty będzie to 450 zł na 1 hekatar. Organizacje rolnicze twierdzą, że te kwoty są bardzo małe, pokrywają znikomy procent kosztów poniesionych na uprawę owoców i warzyw. – To nie jest pomoc, to jałmużna – uważa senator Jerzy Chróścikowski (PiS), przewodniczący NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”. Chróścikowski wskazuje, że sadownicy, którzy protestowali we wtorek w Warszawie i Annopolu, apelowali do rządu o wykupienie kilkuset tysięcy ton owoców i przeznaczenie ich na biogaz lub na przerób w gorzelniach po cenie około 40-50 groszy za 1 kg, co pokryłoby połowę kosztów produkcji. – Jeśli przyjmiemy minimalne założenia KE, że z jednego hektara rolnik produkuje 30 ton jabłek (choć często jest to 60 ton i więcej), to pomoc państwa powinna wynosić nawet 15 tys. zł do 1 ha, a tutaj rząd daje 800 zł – wyjaśnia szef rolniczej „Solidarności”. W przypadku kapusty te relacje też są niekorzystne dla rolników, bo plony często przekraczają 450 ton z 1 ha, czyli za 1 tonę rolnik dostanie 1 złoty.

Związek Sadowników RP twierdzi, że ma deklaracje od właścicieli biogazowni, którzy twierdzą, że są w stanie zagospodarować około 200 tys. ton. Ale nie mogą zapłacić rolnikom za owoce, bo produkcja biogazu będzie nieopłacalna, i w tej sytuacji jabłka powinien wykupić rząd. To by uspokoiło sytuację na rynku. – Taki mechanizm może spowodować protesty Brukseli, ale rząd ma przecież możliwości podjęcia negocjacji z Komisją Europejską, a naszym głównym argumentem powinien być kryzys. Poza tym te jabłka nie trafiłyby na rynek – dodaje Jerzy Chróścikowski.

Część ekspertów namawia też rząd do uruchomienia dodatkowych funduszy na wsparcie przetwórstwa jabłek. To samo postulują też np. producenci koncentratu jabłkowego. Mogliby oni bowiem przerobić dodatkowe ilości owoców i zmagazynować nadwyżki koncentratu nawet na kilka lat. Produkt ten można by sprzedać później, gdy będzie lepsza koniunktura na rynku.

Poseł Mirosław Maliszewski (PSL), prezes Związku Sadowników RP, postuluje również, żeby z funduszy publicznych były wypłacane rekompensaty tym rolnikom, którzy będą chcieli wyciąć część sadów lub nawet całkowicie zrezygnować z uprawy jabłek i przestawić się na inną produkcję rolniczą. Maliszewski zaznacza, że takie dotacje są dopuszczane przez unijne prawo, więc nie powinno być problemów z tym, aby Bruksela zgodziła się na dopłaty do likwidacji sadów.

Krzysztof Losz
Nasz Dziennik, 6 listopada 2014

Autor: mj