Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tusk nie chciał być w cieniu prezydenta

Treść

Wczorajsze obchody 20. rocznicy pierwszych, częściowo wolnych wyborów parlamentarnych, które są uważane za symboliczną datę końca komunizmu w Polsce i początek rozpadu tego systemu w innych krajach naszej części Europy, wywołały niestety poczucie niesmaku. "Od zawsze" było wiadomo, że tę rocznicę należy upamiętnić w Gdańsku, gdzie zaczęła się pokojowa "rewolucja 'Solidarności'". Tutaj przecież powstał pierwszy wolny związek zawodowy w sowieckim imperium, którego nie udało się zdławić komunistom. To "Solidarność" była, mówiąc dzisiejszym językiem, tym logo, dzięki któremu udało się wygrać wybory kandydatom opozycji. Tak się też złożyło, że zarówno premier Donald Tusk, jak i prezydent Lech Kaczyński są ludźmi związanymi z Gdańskiem: pierwszy - bo tu studiował i mieszkał w pobliskim Sopocie, a drugi - bo był naukowcem Uniwersytetu Gdańskiego i wiceprzewodniczącym "Solidarności". I to właśnie to miasto powinno być w centrum rocznicowych obchodów.

Ale to wszystko zepsuł premier, który pod pretekstem wyimaginowanego zagrożenia bezpieczeństwa uczestników obchodów przeniósł jej część rządową do Krakowa. Wawel to także wyjątkowe miejsce w historii Polski, ale z zupełnie innych powodów, i spotkanie polityków na Zamku Królewskim w czasie, gdy tysiące Polaków zgromadziło się na placu "Solidarności" w Gdańsku, wyglądało co najmniej dziwacznie. Bo to przed pomnikiem Poległych Stoczniowców zebrała się wczoraj Polska.
Premier Donald Tusk był wielokrotnie krytykowany za podzielenie obchodów Czerwca '89 na dwie części. Nie wycofał się ze swojej dziwnej decyzji, mimo że stoczniowcy wielokrotnie zapewniali, iż nie mają zamiaru zakłócić gdańskich uroczystości. Ale z rozmów, jakie odbyliśmy z kilkoma politykami PO, wynika, że decyzja o zorganizowaniu spotkania w Krakowie zapadła o wiele wcześniej, niż rząd zaczął straszyć Polaków "groźnymi stoczniowcami". Sztabowcy Platformy Obywatelskiej szukali bowiem sposobu, aby premier wyszedł z cienia prezydenta, bo przecież od początku było wiadomo, że to Lech Kaczyński z racji sprawowanych funkcji będzie pełnił rolę gospodarza i wygłosi główne przemówienie. Na Wawelu zaś gospodarzem był Donald Tusk. I protesty stoczniowców podczas zjazdu Europejskiej Partii Ludowej w Warszawie okazały się znakomitym pretekstem usprawiedliwiającym spotkanie polityków w Krakowie, a premier mógł wszem i wobec głosić, że "on tak chce jechać do Gdańska, ale nie może". A ściślej, Tusk planował swój udział w Gdańsku w mniej ważnych częściach obchodów, np. na koncercie Kylie Minogue, a ten ostatni fakt zapewne odnotuje przede wszystkim kolorowa prasa.
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2009-06-05

Autor: wa