Tusk pomógł spekulantom?
Treść
Program schłodzenia polskiej gospodarki ogłoszony w ostatnich dniach przez rząd Donalda Tuska najprawdopodobniej przyspieszył gwałtowny spadek kursu złotego. Brak inwestycji budżetowych oznacza, że nie zasilą nas miliardy euro z unijnej kasy.
Złoty w spadkowym trendzie pokonał w ubiegłym tygodniu kolejną barierę - 4,6 zł za euro, i - jak podkreślają komentatorzy - dna nie widać. To, co jeszcze niedawno wydawało się wizją zgoła surrealistyczną - 5, a nawet 6 zł za euro - dzisiaj zaczyna przybierać całkiem realne kształty. Analitycy w większości przyczyny osłabienia złotego dopatrują się w spekulacyjnej grze na opcjach walutowych oraz w polityce Rady Polityki Pieniężnej cięcia stóp procentowych. Ale nie wszyscy podzielają tę opinię.
- Ubiegłotygodniowy gwałtowny spadek kursu złotego zawdzięczamy rządowi Donalda Tuska, który ogłosił cięcia budżetowe na 17 mld zł, w tym 10 mld zł w sferze zamówień publicznych - twierdzi Jerzy Bielewicz z JB Consulting, przewodniczący Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". Podkreśla, że jako jedyni na świecie schładzamy gospodarkę, gdy inni robią dokładnie na odwrót.
- Rynki odpowiednio wyceniły ten plan - uważa Bielewicz. W budżecie nie będzie pieniędzy na inwestycje w infrastrukturę, a więc nie przypłyną miliardy euro z unijnych funduszy. Rząd liczy na pozyskanie kapitału na rynku, ale w dobie kryzysu nie będzie o to łatwo i będzie to wymagało sporo czasu. Program inwestycyjny przesunie się co najmniej o rok.
Przez kraj przetacza się dyskusja, czy Narodowy Bank Polski nie powinien podjąć interwencji na rynku walutowym w celu utrzymania kursu złotego. NBP dysponuje około 60 mld zł rezerw walutowych, głównie w euro i dolarach amerykańskich. Prezes NBP Sławomir Skrzypek kilka dni temu możliwość interwencji stanowczo odrzucił.
- To błąd - uważa cześć komentatorów. - Odsłonięcie zamiarów NBP może tylko nasilić spekulację, ponieważ redukuje ryzyko operacji walutowych na rynku, pozwalając bezpiecznie grać na zniżkę.
Polska, wskutek prowadzonej przez lata niefrasobliwej polityki, znalazła się dzisiaj w sytuacji szachisty, któremu zadano szach i mat. Jakikolwiek zrobiłaby ruch - straci. Jeśli pozwoli na dalszy spadek kursu złotego - wzrosną straty na opcjach, jeśli zaś NBP zechce umocnić złotego i podejmie interwencję na rynku walutowym - spekulanci z całego świata rzucą się na nasze rezerwy walutowe, których - przy swobodnym przepływie kapitału - wystarczy najwyżej na 2-3 miesiące.
W perspektywie długofalowej korzystny wpływ na kurs złotego miałoby pobudzenie realnej gospodarki, inwestycji, eksportu, ale tę drogę rząd zdecydowanie odrzucił, proponując cięcia inwestycji budżetowych.
Z atakiem na złotówkę, choć w mniejszej skali, mieliśmy już do czynienia jesienią ubiegłego roku. Wtedy też okazało się nagle, że polskie przedsiębiorstwa, zamiast produkować i eksportować, masowo spekulowały na umocnienie złotego, kupując opcje walutowe. Gdy trend na rynku walutowym się odwrócił i złotówka zaczęła słabnąć - okazało się, że zamiast zarobku na kontraktach opcyjnych - poniosą gigantyczne straty. Tym większe, im bardziej osłabi się nasza waluta. To zaś stało się dla banków inwestycyjnych i funduszy spekulacyjnych zachętą do gry na wyciągnięcie jak największych pieniędzy kosztem naszej gospodarki. Komisja Nadzoru Finansowego jesienią ubiegłego roku oszacowała straty przedsiębiorstw na opcjach na 5,5 mld zł, ale wtedy kurs wynosił 3,8 zł za euro, a dziś jest to prawie 4,6 zł...
- Należałoby przeszacować straty. Rosną one w tempie geometrycznym, ponieważ przekroczony został bufor, że opcja jest uruchamiana np. przy 4 zł za euro. Na pewno nikt nie przewidział w kontraktach takiej ceny jak obecnie - uważa Jerzy Bielewicz. Według przedsiębiorcy Zbigniewa Jakubasa, który wypowiedział się na łamach "Pulsu Biznesu" - straty na opcjach mogą sięgać nawet 50 mld złotych.
Małgorzata Goss
"Nasz Dziennik" 2009-02-10
Autor: wa