W Smoleńsku zdjęć robić "nie nada"
Treść
Rosjanie wprowadzili całkowity zakaz fotografowania miejsca katastrofy Tu-154M - przekonała się ekipa reporterska "Naszego Dziennika" podczas pracy nad materiałem dotyczącym śledztwa smoleńskiego. Skorodowany wrak z Siewiernego nie tylko nie trafił do tej pory do Polski, ale zastosowano nowe administracyjne bariery, żeby świat nie mógł śledzić kolejnych etapów jego destrukcji. Nad ich przestrzeganiem czuwają policjanci. Oficjalny powód to względy bezpieczeństwa. Zakaz obejmuje również krzyż, obelisk i wieńce upamiętniające ofiary tragedii sprzed roku. W czym takie zdjęcia zagrażają Moskwie?
Choć według Rosjan wiosna zaczyna się już 1 marca, w Smoleńsku wszędzie leży jeszcze śnieg i nic nie zapowiada, żeby miał szybko zniknąć. Pokryta śniegiem jest też plandeka prowizorycznie narzucona na pocięty w pierwszych dniach po katastrofie i dodatkowo zdewastowany przez warunki atmosferyczne wrak Tu-154M.
W mieście życie toczy się zwykłym rytmem. Ale dla mieszkających tu Polaków początek kwietnia to, jak co roku, kolejna rocznica zbrodni katyńskiej, to wizyta delegacji z Polski. Do Katynia setki grup przyjeżdżają przez cały rok, ale w kwietniu oczywiście najwięcej. W ubiegłym roku Lech Kaczyński miał się spotkać z Polakami w smoleńskiej filharmonii. Jak pamiętamy, Bronisław Komorowski urządził tylko niewielkie spotkanie z działaczami polonijnymi podczas wizyty w Moskwie, 8 maja. Co będzie w tym roku, jeszcze nie wiadomo. - Nas informują o tym co roku najczęściej dopiero na dzień przed uroczystościami - mówi pani Stanisława Afanasjewa ze stowarzyszenia "Dom Polski".
Wydarzeniem zapowiadającym oficjalne uroczystości będzie marsz pamięci 2 kwietnia. Młodzież z Polski i Rosji ma przejść ze stacji kolejowej Gniezdowo do Lasu Katyńskiego. W 1940 roku tą drogą wywożono polskich oficerów na miejsce rozstrzeliwań. Wydarzenie organizuje stowarzyszenie Memoramus z Poznania. Grupa 150 uczniów przyjedzie z Wielkopolski, razem z nimi będzie 150 dzieci polskich ze Smoleńska oraz grupa uczniów Smoleńskiego Korpusu Kadetów i kilku innych szkół. Marsz odbędzie się już po raz piąty.
Jeszcze do niedawna 53 proc. Rosjan przypisywało zbrodnię Niemcom. Zdziwiło to nawet prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, który kazał opublikować notatkę Berii i decyzję Biura Politycznego WKP(b) o rozstrzelaniu polskich jeńców na swojej stronie internetowej. Były na nią cztery miliony wejść, potem pokazano w telewizji film o Katyniu. W styczniu tego roku liczba Rosjan obwiniających za Katyń Niemców spadła do 26 procent.
Czy Miedwiediew naprawdę się z tego cieszy? Wprawdzie ciągle mówi o modernizacji, otwartości, zerwaniu z sowieckim stylem myślenia i stereotypami odziedziczonymi po tamtym systemie, ale jesienią wprowadzono w całej administracji rządowej nowe regulacje dotyczące kontaktów z mediami. Teraz urzędnikom państwowym nie wolno rozmawiać z zagranicznymi dziennikarzami bez zgody na poziomie ministerstwa. Rosyjskim mediom jest trochę łatwiej, ale też narzekają na "uporządkowanie zasad", którym to mianem określa się nałożone obostrzenia.
Jeszcze gorzej obcych traktują organa bezpieczeństwa. Przemianowani w tym miesiącu na policjantów milicjanci mają stare mundury i napisy na radiowozach. Nawyki też mają dawne. Kiedy podjeżdżamy do miejsca katastrofy polskiego rządowego samolotu na Siewiernym, zaraz zatrzymuje nas dwójka funkcjonariuszy. - Tu nie wolno wjeżdżać, teren wojskowy - słyszymy. Nasz rosyjski kierowca chyba nasłuchał się prezydenta, bo nie ustępuje. Tłumaczy, że do ustawionego przy miejscu tragedii 10 kwietnia krzyża i obelisku prowadzi publiczna droga i nie ma na niej żadnych informacji o braku wjazdu. Pilnujący placu mundurowi mają oczywiście inne zdanie. Władza ma przecież zawsze rację. Na aparat fotograficzny też patrzą podejrzliwie. O dziwo, miejsce, które było pokazywane miliony razy w mediach całego świata, jest teraz przede wszystkim zamkniętym obiektem wojskowym i o zdjęciach nie ma mowy. Nawet krzyża, świeczek i wieńców.
Kiedy pytamy o to urzędników w biurze gubernatora obwodu smoleńskiego, odpowiadają wymijająco. - Na pewno chodzi o bezpieczeństwo - zapewniają z podobną pewnością siebie, z jaką gen. Tatiana Anodina mówi o bezstronności i niezależności swojego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego. Trudno się dziwić symptomatycznej rezerwie i strachowi tych mieszkańców Smoleńska, którzy mogą coś więcej wiedzieć o katastrofie i akcji ratowniczej. Wolą nie rozmawiać, odsyłają do czynników oficjalnych. A tam na wyższym poziomie specjaliści od zewnętrznego wizerunku Rosji mają już gotowe formuły o "pełnym wyjaśnieniu wszystkich okoliczności wypadku w warunkach bezprecedensowej współpracy ze stroną polską".
Zupełnie inaczej było jeszcze latem, a nawet w październiku. Wtedy chętniej rozmawiano z obcokrajowcami, ludzie wręcz wyrywali się, żeby opowiadać o swoich wspomnieniach, w instytucjach można było zasięgnąć informacji o ich pracy w dniu katastrofy i później. Nawet milicjanci pilnujący placu przy lotnisku zachowywali się inaczej. Widać było, że raczej chcą pomóc przyjeżdżającym grupom, czuli się trochę gospodarzami i przewodnikami.
W Rosji zachowanie władz nie jest przypadkowe. To, jaki mają stosunek do obywateli i do przybyszy, wynika z przemyślanej, zaplanowanej na wysokim poziomie strategii, którą realizują niższe szczeble administracji, przy czym - co akurat mogłoby być przykładem dla naszych urzędników - działania poszczególnych resortów i służb są doskonale zgodne i skoordynowane. Raport MAK pokazał arogancję naszych moskiewskich "przyjaciół", unaocznił dotąd nieco skrywaną pogardę i pełen wyższości stosunek do Polski. Z nami nie trzeba się liczyć - uważają rosyjscy decydenci. Nowa atmosfera w Smoleńsku też wpisuje się w ten obraz.
Piotr Falkowski, Smoleńsk
Nasz Dziennik 2011-03-23
Autor: au