Wiceszef BOR oskarżony
Treść
Akt oskarżenia wobec byłego wiceszefa BOR dotyczący m.in. niedopełnienia obowiązków w związku z wizytami prezydenta i premiera w Smoleńsku w kwietniu 2010 r. trafił wczoraj do VIII Wydziału Karnego Sądu Rejonowego Warszawa-Mokotów. Dokument został podpisany przez dwóch prokuratorów prowadzących postępowanie.
Akt oskarżenia obejmuje dwa zarzuty. Pierwszy to niedopełnienie w okresie od 18 marca do 10 kwietnia 2010 r. obowiązków z racji zajmowanej przez gen. Pawła Bielawnego funkcji zastępcy szefa BOR odpowiedzialnego za działania ochronne związane z planowaniem, organizacją i realizacją zadań ochronnych podejmowanych przez Biuro, co skutkowało znacznym obniżeniem bezpieczeństwa ochranianych osób. Działał w ten sposób - w ocenie prokuratury - na szkodę interesu publicznego (ochrony prezydenta i premiera) oraz interesu prywatnego osób pełniących urząd prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki Marii Kaczyńskiej oraz urząd prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska. Drugi z zarzutów dotyczy poświadczenia nieprawdy. Chodzi o dokument z korespondencji pomiędzy BOR a jedną z instytucji (Ambasadą RP w Moskwie). W piśmie wiceszef Biura zapewnia o pewnych kwalifikacjach jednego z funkcjonariuszy udających się w delegację do Katynia. Zdaniem śledczych, w rzeczywistości funkcjonariusz tych kwalifikacji nie posiadał. Uzasadnienie aktu oskarżenia z uwagi na zawarte w nim informacje niejawne zostało utajnione. Akt oskarżenia został oparty na szeregu dowodów, przede wszystkim na dokumentach, które śledczy zgromadzili w toku postępowania. Były to dokumenty dotyczące działania i organizacji BOR, a także przepisy odnoszące się do działań ochronnych podejmowanych przez Biuro. Niebagatelne były też zeznania świadków. W akcie oskarżenia prokurator zawnioskował o przesłuchanie przed sądem 67 świadków, a zeznania 200 innych wskazał do odczytania. - Prokurator uznał, że ich zeznania nie są na tyle istotne, by świadkowie musieli być przed sądem przesłuchiwani - mówiła wczoraj na konferencji prasowej prokurator Renata Mazur, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga. Dowodem posiłkowym dla śledczych była opinia dwóch biegłych, którzy wskazali na liczne uchybienia w działaniach podejmowanych przez BOR podczas lotów premiera i prezydenta do Smoleńska, a które miały znaczący wpływ na obniżenie bezpieczeństwa ochranianych osób.
Biegli skrytykowali kierownictwo BOR m.in. za to, że na lotnisku Siewiernyj nie było funkcjonariuszy Biura. Nie wykonano też rekonesansu przed lotem polskiej delegacji. Podczas obu wizyt zabrakło odpowiednich specjalistów - w tym funkcjonariusza grupy lotniskowej, pirotechnika i lekarza sanitarnego. Dodatkowo przed wyjazdami nie było odpraw, na których funkcjonariusze otrzymaliby konkretne zadania. Prokuratura zapewniła wczoraj, że na jej decyzję w sprawie Bielawnego nie miały wpływu inne dokumenty dotyczące ochrony VIP-ów, a którymi posiłkowali się biegli. Dopytywana, dlaczego zarzutów nie usłyszał gen. Marian Janicki, szef BOR, prokuratura stwierdziła tylko, że Janicki był przesłuchiwany w charakterze świadka, ale ocena kompetencji i obowiązków, jakie spoczywały na szefach BOR, doprowadziła do przedstawienia zarzutów Bielawnemu. Jak deklaruje prokurator Mazur, śledczy przede wszystkim oparli się na dokumentach, zeznania świadków miały znaczenie drugorzędne. - Prokuratura znalazła jednak podstawy, by akt oskarżenia przesłać do sądu, więc jednak zaniedbania były rzeczywiste, Biuro Ochrony Rządu nie działało, jak należy - dla mnie osobiście jest to przykre. Jednego tylko nie rozumiem: to szef BOR jest czysty, a wiceszef nie? To jakiś paradoks. Widocznie ktoś tu nie mówi prawdy albo ją przemilcza - komentuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" ppłk rez. Tomasz Grudziński, były wiceszef BOR. - Jeżeli generałowi Janickiemu prokuratura nie stawia zarzutów, to jak się czuje pan minister Jerzy Miller, kiedy szef Biura okłamuje opinię publiczną, że na lotnisku było dwóch funkcjonariuszy BOR, i jak się czuje pan prezydent, który nadał Janickiemu szlify generalskie - ironizuje Grudziński. - Nie zgadzam się z argumentacją prokuratury, zarzuty, a potem akt oskarżenia powinny być skierowane wobec wszystkich, którzy byli zaangażowani w organizacjˇ zabezpieczenia obu wizyt w kwietniu 2010 roku. Zgadzam się z tym, że wiceszef BOR był bezpośrednio odpowiedzialny za nadzór nad działaniami ochronnymi, ale za całokształt działań BOR odpowiedzialność ponosi jego szef. Tak mówi ustawa o BOR. Jak dotąd nikt jej nie zmienił. Ta ustawa w pierwszej kolejności nakłada odpowiedzialność na szefa BOR - dodaje płk rez. Andrzej Pawlikowski, w latach 2006-2007 szef tej formacji. Jeszcze w tym tygodniu zapadnie decyzja w sprawie śledztwa dotyczącego organizacji wizyt prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Donalda Tuska w Katyniu w 2010 roku. Jak dotąd w tej sprawie nikt nie usłyszał zarzutów. Nie wiadomo natomiast, kiedy zakończą się dwa pozostałe śledztwa dotyczące katastrofy smoleńskiej, które prowadzi Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga. Jedno z nich dotyczy fałszowania dokumentów BOR, drugie niedopełnienia obowiązków przez ówczesnego ministra spraw wewnętrznych i administracji Jerzego Millera w zakresie nadzorowania Biura Ochrony Rządu. - Trudno jest znaleźć inną operację zabezpieczającą, w której biegli znaleźliby tyle uchybień. Należy tylko spodziewać się, że odpowiedzialność za te rażące uchybienia poniesie nie tylko zastępca szefa BOR, ale też jego bezpośredni przełożeni. Czyli gen. Janicki i były szef MSWiA. Pozostaję w nadziei, że prokuratura nie poprzestanie na akcie oskarżenia wobec gen. Bielawnego. Liczę na to, że to jest tylko początek rozliczania BOR z tej operacji - ocenia mecenas Piotr Pszczółkowski, pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego. - Pan gen. Janicki sam z siebie powinien wiedzieć, że ochrona pana prezydenta wymaga jego osobistego zaangażowania. Tu pan gen. Janicki powinien wykazać się pewną inicjatywą. Nie wykazał się, dlatego liczę na dalsze decyzje prokuratury w sprawie BOR - dodaje prawnik. Mecenas Bartosz Kownacki podkreśla, że ten akt oskarżenia to pewnego rodzaju gorzka satysfakcja, bo o tym, że były nieprawidłowości przy organizacji i zabezpieczaniu wizyty delegacji prezydenckiej w Katyniu, wiadomo od dawna. - W tej sprawie zastanawiające są dwie kwestie: po pierwsze, dlaczego zarzutów nie otrzymał gen. Janicki. Podejrzewam, że ta praktyka ze strony BOR, która miała miejsce w Smoleńsku, była stosowana także podczas organizacji i zabezpieczania innych wizyt. Nie wierzę w incydentalne zaniedbania - mówi Kownacki. - Druga sprawa to pewien niesmak: pan Bielawny jest doradcą obecnego wojewody małopolskiego Jerzego Millera, a Janicki jest nadal szefem BOR i jest nadal odpowiedzialny za tę instytucję, pozostaje więc także kwestia odpowiedzialności służbowej - dodaje mecenas. Zdaniem Kownackiego, co prawda drugi z zarzutów, jaki usłyszał Bielawny (fałszowanie dokumentacji), jest niezbyt ciężki, ale to nie jedyny taki przypadek w sprawie katastrofy smoleńskiej. - Jeżeli w instytucjach państwowych dochodzi do tego typu rzeczy, oznacza to, że to państwo nie funkcjonuje - podsumowuje Kownacki.
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik Wtorek, 26 czerwca 2012, Nr 147 (4382)
Autor: au