Wojna domowa na szczytach władzy
Treść
Zdjęcie: M.Marek/ Nasz Dziennik
Wielu myślało, że kolejna afera podsłuchowa dotycząca obecnego rządu zostanie w sposób klasyczny zagaszona przez premiera Donalda Tuska. Premier ogłosił, że nic poważnego się nie stało. Kilku ważnych, zatroskanych o Polskę ludzi spotkało się przy obiedzie i trochę w swoich wypowiedziach przesadzili. Problem jednak nie w tym, że nagrania tych rozmów pojawiły się w sieci, ale problem w tym, że jest ich więcej i że publikuje je tygodnik „Wprost”, w żadnej mierze nieutożsamiany z prawicową opozycją.
Ludzie służb
Jeśli ktoś jest w stanie podsłuchiwać ministra spraw wewnętrznych, prezesa Narodowego Banku Polskiego i wielu innych ludzi, i jeśli tych nagrań jest wiele godzin, to z pewnością nie zrobił tego przeciętny Kowalski, lecz po prostu profesjonaliści. A profesjonaliści w tym zakresie to nade wszystko ludzie służb.
W kręgach prawicowych od lat panuje uzasadnione przekonanie, że mamy do czynienia z niezwykle ostrą walką frakcyjną w stronnictwach politycznych, mediach, finansach. Natomiast niektórzy myślą, że służby są jakoby monolitem. Oczywiście jest to a priori, którego nie da się racjonalnie obronić.
Immunitet Kamińskiego
Mamy zatem do czynienia z wojną na górze i to również na zapleczu polityki, a to już jest sytuacja skrajnie dla obecnego układu władzy groźna. Tusk zdaje sobie sprawę, że usuwając różnych swoich frakcyjnych przeciwników, ot, chociażby Grzegorza Schetynę, zaostrzył wojnę na górze do niebotycznych rozmiarów. O jej smaku mógł się niedawno przekonać Aleksander Kwaśniewski, którego niejasne sprawy finansowe ponownie wyszły na jaw po fiasku głosowania w sprawie zawieszenia immunitetu Mariusza Kamińskiego. Co ciekawe, na tym głosowaniu zabrakło niektórych posłów PO, PSL, SLD, a nawet Ruchu Palikota. Trudno sobie wyobrazić, że mamy tu do czynienia z prostym zbiegiem okoliczności. Jeśli taki zbieg okoliczności naprawdę nastąpił, to świadczy on o kompletnym zagubieniu się obozu władzy.
Kto kogo nagrywał
Jednakże tamto zagubienie w niczym nie daje się porównać z problemami po kolejnej aferze taśmowej. Ujawnienie nagrań w okresie międzykampanijnym (tuż po eurowyborach i na kilka miesięcy przed wyborami samorządowymi) świadczy, że całą aferę aranżują środowiska politycznie bliskie PO. Nie chcą one wzmocnić opozycji, chcą zaś pokazać Tuskowi jego miejsce w szeregu lub po prostu go wymienić.
Wiadomo, że wakacje to czas, kiedy ludzie zdążą wiele rzeczy zapomnieć, więc dzisiejszy hałas nie musiałby być tak groźny dla ogólnego wyniku PO w wyborach za rok. Jednakże potyczka, która wydawać by się mogła z początku drobna, nabiera na sile. Wejście ABW do redakcji tygodnika „Wprost” pokazało obecną władzę jako nieszanującą w najmniejszym stopniu wolności słowa. Co ciekawe, dla kręgów liberalnych to nie sprawa koncesji dla Telewizji Trwam była dowodem gwałcenia wolności mediów, lecz właśnie wejście ABW do siedziby „Wprost”.
Tusk uspokaja, że cel tej akcji jest związany z chęcią publicznego ujawnienia wszystkich nagrań, tak aby nie były one przedmiotem szantażu, lecz stały się powszechnie znane. Premier gubi się w swoich tłumaczeniach. Wszak ABW sięga po te nagrania w celu prowadzenia dochodzenia, zatem gdy takie dochodzenie trwa, niczego nie można publicznie ujawnić. Jego spokój, jego tłumaczenia już nie działają z dawną siłą. Nie wie on, co jeszcze może się dostać do przestrzeni publicznej; kto i kogo nagrywał.
Dlatego sam Tusk, jak i jego zaplecze wykazuje ogromne zdenerwowanie. Widać to było wyraźnie po kompromitacji ABW (przypomnijmy – akcja była nieskuteczna). Obezwładnienie redaktora naczelnego tygodnika w obliczu kamer, zagubienie teczki służbowej przez oficerów prowadzących śledztwo, protesty dziennikarzy, a także liberalnych organizacji orędujących za wolnością słowa – to ogromna medialna klęska.
Zmiana układu władzy?
Wszystko zatem wskazuje na to, że dwie zmagające się dziś siły na szczytach władzy stanęły naprzeciwko siebie, a najcięższe działa nie zostały jeszcze wytoczone.
Rodzi się pytanie, jaka jawi się wizja zmiany układu na szczytach władzy, kto miałby być postacią skupiającą ludzi Platformy na nowo? Taką postacią z pewnością nie jest przegrany Schetyna. Jest nim niewątpliwie Bronisław Komorowski. Jego wyniki w sondażach są na tyle dobre, że Tusk może tylko o tym pomarzyć. Krytyczne, telewizyjne wypowiedzi prezydenta Komorowskiego i Tomasza Nałęcza o akcji ABW wiele znaczą.
Komorowski skupia wokół siebie nie tylko dawne środowisko Unii Wolności. Wiele mówiło się o jego dobrych relacjach ze Schetyną. Niewątpliwie bardzo dobre kontakty miał Bronisław Komorowski z dawnymi kręgami wojskowymi, w tym z WSI. O tym, czy rząd Tuska przetrwa, zadecyduje postawa PSL.
Początkowa wstrzemięźliwość ludowców ulega pewnej zmianie, a w otoczeniu Komorowskiego na jednej z uroczystości pojawił się Waldemar Pawlak. Bez PSL Tusk sobie nie poradzi, koalicja z SLD była wszak projektowana dopiero po następnych wyborach parlamentarnych. Tuż przed wakacjami i w czasie ich trwania czeka nas zatem olbrzymia walka wewnątrz PO i w szeroko rozumianym zapleczu tej partii. Możliwych scenariuszy rozwiązania tej sytuacji jest przynajmniej kilka, aż do przyspieszonych wyborów, a nawet wzajemnego wyniszczenia się włącznie.
Przyspieszone wybory?
Tusk musi pamiętać, co zniszczyło przed laty rząd Leszka Millera. Wie, że afera Rywina ruszyła lawinę kolejnych wpadek korupcyjnych, wytworzyła gigantyczną wojnę wewnętrzną, która doprowadziła rząd do rozkładu, a SLD do wyborczej klęski. Stąd ta dzisiejsza nerwowość premiera, stąd tak diametralne błędy. Zatrzymanie menedżera restauracji, gdzie nagrano feralne rozmowy, wkroczenie ABW do siedziby „Wprost” – to działania siłowe, które mają zastraszyć przeciwnika. Pytanie tylko, czy to zastraszanie będzie skuteczne i czy riposta nie doprowadzi do jeszcze większych strat wizerunkowych rządu.
Wielu spodziewa się przyspieszonych wyborów, uważając, że koalicja nie przetrwa tak dużego kryzysu. Wydaje się jednak, że Tusk zrobi wszystko, aby do tego nie dopuścić. Doskonale pamięta, czym skończyły się dla PiS przyspieszone wybory po rozwiązaniu koalicji rządowej z LPR i Samoobroną. Wie, że wielu jego współpracowników mógłby czekać nawet Trybunał Stanu.
Przykład węgierski, gdy po ujawnieniu podobnych nagrań lewica poniosła sromotną klęskę, a partia Victora Orbána rządzi nieprzerwanie do dzisiaj – to kolejne memento, że władzy nie należy oddawać szybko. Obecny układ będzie się trzymał nawet siłą strachu. Ów strach może prowadzić do różnych, bardzo brutalnych ruchów. Należy jednak stwierdzić, że tak głębokiego kryzysu obecny rząd do tej pory nie przeżył i nie widać prostych dróg wyjścia z tego dołka.
Prof. Mieczysław RybaNasz Dziennik, 23 czerwca 2014
Autor: mj