Wojskowe ćwiczenia epidemiczne w Lublinie
Treść
W jednostce wojskowej wystąpiły zachorowania. Pierwsze objawy wskazywałyby, że może to być dżuma, ale nie ma pewności. Do lekarza trafia coraz więcej pacjentów, objawy chorobowe się nasilają. Zostaje powiadomiony właściwy Wojskowy Ośrodek Medycyny Prewencyjnej, który wysyła zespół rozpoznania biologicznego. Przyjeżdża również zespół do dekontaminacji rannych z Centrum Reagowania Epidemiologicznego. Następuje ewakuacja pacjentów. Ponieważ istnieje podejrzenie choroby zakaźnej, odbywa się to na specjalnych noszach izolacyjnych, w których powietrze wydychane przez pacjenta jest filtrowane. Chodzi o niedopuszczenie do zakażenia personelu ambulansu i skażenia sanitarki. Tak wyglądał scenariusz ćwiczeń wojskowych przeprowadzonych na terenach wokół 1. Szpitala Wojskowego w Lublinie.
- Nie jest to sytuacja całkiem wydumana - wyjaśnia płk dr Artur M. Zdrojewski, komendant Centrum Reagowania Epidemiologicznego Sił Zbrojnych RP.
- Gdy na początku lat 60. doszło do epidemii ospy prawdziwej we Wrocławiu, to przeszło połowę chorych i zmarłych, a było wówczas kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych, stanowiły osoby z tzw. kontaktu, a więc personelu medycznego z karetek.
Ćwiczenia wojskowe miały na celu przygotowanie szpitali do właściwej reakcji na sytuację zagrożenia epidemicznego. Prowadziły je wojskowe placówki lecznictwa i epidemiologii z Lublina i Puław, a obserwowali przedstawiciele ośrodków cywilnej służby zdrowia z całej Polski, szefowie pionów medycznych WP oraz specjaliści wojskowi z USA i NATO. Według wojskowych, jak dotąd w Polsce jedynie armia posiada wypracowane i wyćwiczone procedury postępowania w sytuacji masowych zachorowań zakaźnych, co nabiera szczególnego znaczenia przy zagrożeniu grypą pandemiczną, za jaką ostatnio została uznana świńska grypa.
Wprawdzie w scenariuszu ćwiczeń nazwanym przez organizatorów "Czarna śmierć na poligonie" była mowa o domniemanym zakażeniu dżumą, to jednak zastosowane procedury powinny być zachowane przy każdej epidemii, także ewentualnej pandemii grypy. Wojsko może tu odegrać istotną rolę.
- WHO ogłosiła stan pandemii 6. stopnia i Polska musi posiadać możliwości odpowiedniej reakcji - uważa płk dr Tadeusz Nierębiński, główny inspektor sanitarny WP. - W skali kraju dysponujemy obecnie dwoma głównymi ośrodkami referencyjnymi, jeśli chodzi o diagnostykę grypy A/H1N1. Pierwszym jest Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego, do którego należy Krajowy Ośrodek Grypy, a drugi to Wojskowy Instytut Higieny i Epidemiologii, który jest ośrodkiem wieloprofilowym, zdolnym do identyfikacji szerszego spektrum niebezpiecznych czynników patogennych, gdyż wojsko musi mieć możliwość szerszej identyfikacji niebezpiecznych czynników biologicznych, które mogą być wykorzystane jako broń biologiczna.
- W ramach tej konferencji i ćwiczeń przejmujemy zadania szkoleniowe, które tak naprawdę powinny być realizowane przez administrację państwową - uważa płk dr n. med. Zbigniew Kędzierski, komendant 1. Szpitala Wojskowego w Lublinie. - My to robimy bez angażowania środków administracji rządowej, która jest odpowiedzialna za bezpieczeństwo zdrowotne na terenie kraju. Pokazujemy, co powinno się w takich sytuacjach robić. Jeśli chodzi o wojsko, to my jesteśmy do tego przygotowani. Mamy opracowane procedury i systematycznie prowadzimy ćwiczenia. Jednostki cywilne muszą się tego nauczyć - dodaje.
Zdaniem wojskowych, ćwiczenia symulacyjne odsłaniają potrzeby i braki naszego systemu reagowania na zdarzenia masowe.
- Na przykład dla pacjentów wysoko zakaźnych potrzebne są izolatoria, gdyż nie każdy szpital dysponuje oddziałem zakaźnym - uważa płk Zdrojewski.
- Na szczęście w Polsce mamy stosunkowo mało przypadków tego typu chorób, ale mogą one być przywleczone.
Na pokazach zaprezentowano właśnie takie izolatorium. To rodzaj przenośnego namiotu, w którym panuje podciśnienie i wentylowane jest powietrze. Można go ewentualnie wstawić do szpitala nieposiadającego oddziału zakaźnego.
- Tego nam brakuje i to wypadałoby dokupić. Koszt takiego namiotu to mniej więcej 100 tys. złotych - uważa płk Zdrojewski.
Zdaniem prof. Michała Bartoszczego, szefa Ośrodka Diagnostyki i Zwalczania Zagrożeń Biologicznych, takie wyposażenie jest na Zachodzie standardem.
- W wielu krajach Europy Zachodniej wyposażone są tak tamtejsze zespoły pierwszego reagowania. Mają jeszcze specjalistyczne wehikuły do transportu podejrzanych o chorobę zakaźną - mówi prof. Bartoszcze. - U nas przynajmniej jeden szpital w województwie powinien być tak wyposażony - dodaje.
W ćwiczeniach praktycznych oraz w poprzedzającej je międzynarodowej konferencji naukowej "Przygotowanie szpitali do zdarzenia masowego" uczestniczyło ponad 200 osób.
Adam Kruczek, Lublin
"Nasz Dziennik" 2009-06-22
Autor: wa