Wolność słowa w państwie Tuska
Treść
Zdjęcie: R. Sobkowicz/ Nasz Dziennik
Niedawna interwencja w tygodniku „Wprost” była zimnym prysznicem dla mediów main-streamowych. Komentatorzy alarmowali, że przekroczono standardy demokracji i naruszono wolność słowa, niezależność dziennikarską. Niektórzy w tym zapędzie stwierdzili, że ABW zachowuje się jak za czasów rządów PiS. Zapomnieli jednak o tym, że wolność słowa była dławiona od samego początku rządów Platformy Obywatelskiej.
Już wiosną 2008 r. doszło do brutalnej interwencji funkcjonariuszy ABW w stosunku do ekipy telewizji publicznej. W ramach prowokacji wobec Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI funkcjonariusze przeprowadzali przeszukanie domu niżej podpisanego. Nie zabezpieczyli jednak domu, nie zamknęli wszystkich drzwi, dlatego Filip Rdesiński i Szymon Krawczyk bez przeszkód weszli do rewidowanych pomieszczeń i zaczęli nagrywać najście ABW.
Rewizja ekipy TVP
Zaskoczeni funkcjonariusze chcieli siłą wyrzucić dziennikarzy. Byli szarpani, siłą wyrwano im kamerę. Zostali również poddani upokarzającej rewizji osobistej, zabrano im nośniki pamięci elektronicznej. Ponadto funkcjonariusze Agencji przystąpili do czynności bez okazania legitymacji służbowych, co było ewidentnym naruszeniem przepisów ustawy.
Dziennikarze złożyli skargę na oficerów ABW, którym zarzucili „naruszenie nietykalności osobistej poprzez szarpanie, wyrywanie kamery i telefonu komórkowego, upokarzające obmacywanie w miejscach intymnych, groźby karalne z uzasadnionym podejrzeniem ich spełnienia polegające na stwierdzeniu, iż w razie niepoddania się rewizji zostanie ona dokonana siłą, włącznie z wykręcaniem rąk i stosowaniem innych form przemocy fizycznej”.
Najście ekipy ABW na liberalny tygodnik „Wprost” do złudzenia przypominało sceny z rewidowania ekipy TVP – chaos i panika funkcjonariuszy, pogróżki i naciski psychiczne na dziennikarzy, podstawowe braki szkoleniowe, łamanie przepisów, w tym nieokazywanie legitymacji służbowych przed przystąpieniem do czynności służbowych.
ABW przeciw satyrze
Nie była to jedyna siłowa interwencja ABW wobec mediów, dziennikarzy, twórców lub środowisk zajmujących się informacją. Kontrwywiad cywilny uczestniczył w sprawie Roberta Frycza, młodego internauty, który prowadził satyryczną stronę internetową poświęconą prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu.
W maju 2011 r. o świcie do mieszkania Frycza wkroczyli uzbrojeni funkcjonariusze ABW. Pretekstem było podejrzenie prokuratury popełnienia przestępstwa publicznego znieważenia prezydenta RP. Funkcjonariusze ABW przez trzy godziny prowadzili przeszukanie mieszkania. Skonfiskowali laptop, płyty CD, dyskietki.
ABW wskazywała wtedy, że materiały, które były umieszczone na stronie Frycza, mogły nie tylko znieważać prezydenta, ale także nawoływać do popełnienia przestępstwa zamachu. Internauta tłumaczył, że oświadczenie ABW jest próbą jego dyskredytacji. Ostatecznie sąd przyznał rację Fryczowi, bo w 2013 r. Sąd Apelacyjny w Łodzi umorzył sprawę znieważenia prezydenta Komorowskiego.
Podsłuchy do prywatnych celów
Media alarmowały także, że kierowana przez Krzysztofa Bondaryka ABW nadmiernie zajmuje się również źródłami dziennikarskich przecieków, a funkcjonariusze ABW sami składają zawiadomienia do prokuratury o ujawnieniu tajnych informacji lub na zlecenie śledczych sami tropią źródła informacji dziennikarzy.
Jednocześnie ABW udostępniła nagrania podsłuchów dziennikarzy do prywatnego procesu ppłk. Jacka Mąki, wiceszefa tej służby. Agencja monitorowała prywatne rozmowy Cezarego Gmyza i Bogdana Rymanowskiego z Wojciechem Sumlińskim, który był inwigilowany w sprawie prowokacji przeciwko Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI.
Mąka poczuł się urażony artykułem w „Rzeczpospolitej”. Zdaniem funkcjonariusza, autor dopuścił się „szeregu kłamstw i pomówień” i wytoczył proces. Adwokat Mąki otrzymał od prokuratury, na potrzeby tego procesu, kopie stenogramów tych podsłuchów.
Rozpatrujący zażalenie dziennikarzy sędzia stwierdził, że standardy przyjęte przez prokuratorów „są znane w niektórych krajach za wschodnią granicą. Sędzia orzekł też, że w tej sprawie wiele przemawia za tym, że to nie ABW wykonywała swoje zadania na rzecz prokuratury, ale prokuratorzy działali na zlecenie Agencji.
Na tropie historyków z IPN
ABW zaangażowała się również w śledztwo prokuratury w sprawie ewentualnego ujawnienia tajnych dokumentów przez Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka w książce ”SB a Lech Wałęsa„. W grudniu 2008 r. dyrektor departamentu postępowań karnych ABW poinformował prokuraturę, że w tej książce opublikowano notatkę UOP, która w przeszłości była zakwalifikowana jako ”tajna specjalnego znaczenia„. Oficer ABW donosił do prokuratury, że oryginał opublikowanej notatki zaginął i że nigdy nie został odtajniony przez szefostwo UOP i ABW. Funkcjonariusz Agencji wskazał nawet konkretne strony, na których mogło dojść do przestępstwa: ”W związku z powyż- szym w załączeniu uprzejmie przekazuję celem ewentualnego wykorzystania w śledztwie […] kserokopie kart 471-474 książki pt. SB a Lech Wałęsa„. Co ciekawe, śledztwo podjęto po publicznej krytyce książki przez premiera Tuska. Jednak w grudniu 2009 r. prokuratura w Bydgoszczy umorzyła śledztwo w tej sprawie.
Naciski na IPN i UJ
Tusk równie krytycznie wypowiadał się o kolejnej książce o Wałęsie autorstwa Pawła Zyzaka będącej jego pracą magisterską, którą obronił na Uniwersytecie Jagiellońskim. Książka podsumowywała fakty dotyczące biografii Wałęsy. Autor był pracownikiem IPN, chociaż książka nie była firmowana przez Instytut. W marcu 2009 r. premier w dość jasnych słowach wskazał, że w przyszłości może zabraknąć pieniędzy na IPN: ”Chcę zaapelować do pracowników IPN i historyków, aby nie nadużywali środków publicznych, bo nie będą mogli ich w przyszłości używać, jeśli tak to będzie dalej wyglądało„.
Tusk nie wahał się przed użyciem ostrych słów wobec autora i jego pracodawcy, nie bał się, że jego słowa będą interpretowane jako naciski i ingerencja w wolność badań: ”Nie dziwię się, że dziś w Polsce narastają coraz większe emocje wokół IPN. Ci, którzy nadużywają cierpliwości Polaków i pieniędzy publicznych, sami stanowią dla tej instytucji największe zagrożenie. Jeśli to się nie zmieni, to takie zagrożenie może stać się faktem„.
W konsekwencji Paweł Zyzak stracił pracę w IPN. Natomiast minister nauki Barbara Kudrycka wszczęła śledztwo na wydziale historii UJ w celu wstrzymania akredytacji. Rząd Tuska próbował również zablokować fundusze na budowę nowego kampusu UJ.
Rządowa ”wajcha„
Ministrowie Tuska wielokrotnie podejmowali ingerencje dotyczące mediów. W lutym 2011 r. podczas wizyty premiera w Izraelu dziennikarz PAP zamierzał spytać Tuska o ustawę reprywatyzacyjną. Dowiedział się o tym minister Tomasz Arabski, który bezskutecznie próbował nakłonić dziennikarza do zmiany pytania. Po chwili zadzwonił do szefa Polskiej Agencji Prasowej, który zakazał dziennikarzowi zadawania tego pytania.
Przed ukazaniem się w ”Rzeczpospolitej„ słynnego artykułu o trotylu w Tupolewie rzecznik rządu Paweł Graś spotkał się w nocy z Grzegorzem Hajdarowiczem, wydawcą gazety. Potem przyznał, że dyskutowali ”o tezach, które ukażą się w publikacji, która była już właściwie w druku„. Dzięki temu Graś uzyskał wiedzę o zbliżającej się burzy politycznej, potem sprytnymi wypowiedziami skierował zainteresowanie mediów w stronę prokuratury.
Nie można zapominać o nieustannych atakach i naciskach rządzących na Telewizję Trwam i Radio Maryja. W czerwcu 2011 r. szef MSZ Radosław Sikorski wystosował skargę do Stolicy Apostolskiej w sprawie ojca Tadeusza Rydzyka, który skrytykował rząd za dyskryminację i wykluczanie z państwa. Z kolei zdominowana przez przedstawicieli obecnej koalicji rządzącej Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przez kilkadziesiąt miesięcy odmawiała Telewizji Trwam miejsca na multipleksie cyfrowym.
Przez ostatnie siedem lat Platforma wielokrotnie dławiła wolność słowa. ABW wkroczyła do redakcji ”Wprost„ niczym policja polityczna z najgorszych czasów Polski. Ta akcja była konsekwencją siedmioletnich działań rządu Tuska i służb specjalnych przeciwko mediom i opozycji. Dlatego oburzeni publicyści ostatnią ingerencją ABW w tygodniku ”Wprost„ powinni bić się we własne piersi i przypomnieć sobie bilans ostatnich siedmiu lat, a nie porównywać tę skandaliczną akcję do ”strasznych czasów rządów PiS„.
Piotr BączekAutor był członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI. Do grudnia 2007 r. pełnił funkcję szefa Zarządu Studiów i Analiz Służby kontrwywiadu Wojskowego. Po objęciu urzędu prezydenta RP przez Bronisława Komorowskiego został wyrzucony z Biura Bezpieczeństwa Narodowego
Nasz Dziennik, 3 lipca 2014
Autor: mj