Przejdź do treści
Przejdź do stopki

"Wyborcza" wyważa otwarte drzwi

Treść

"Gazeta Wyborcza" podała informacje, które dużo wcześniej ujawnił "Nasz Dziennik". Co więcej, artykuł "Wyborczej" jest kompilacją zaskakujących półprawd. Dotyczą one m.in. kwestii opisu ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Chodzi o piątkową publikację "Jak znaleziono ciało Lecha Kaczyńskiego" autorstwa Wojciecha Czuchnowskiego. "Wyborcza" wyszła od tezy, że wypowiedzi mec. Rafała Rogalskiego wprowadzają w błąd opinię publiczną. Chodziło o to, jakoby pełnomocnik prawny części ofiar katastrofy smoleńskiej powiedział w radiu RMF, że nie ma pewności, że w krypcie na Wawelu spoczywają zwłoki pary prezydenckiej. Dalej gazeta skupia się na szczegółowym opisie miejsca katastrofy i stanu zwłok prezydenta, nie ukrywając, że zdecydowała się na druk opisu właśnie z powodu rzekomej błędnej wypowiedzi mecenasa. - Ten artykuł oceniam jako wysoce nierzetelny, to manipulacja faktami. Nie mówiłem o tym, kto leży na Wawelu, nie będę się ustosunkowywał do tego tematu - ucina Rogalski.
"Wyborcza" twierdzi, jakoby dysponowała kilkudziesięcioma zdjęciami i filmami nakręconymi na miejscu katastrofy przez pięciu oficerów Biura Ochrony Rządu.
- BOR nie udostępniało żadnym mediom żadnych materiałów. Rozumiem, że z pewnością chodzi o materiał pozyskany z tzw. przecieków. Nie wiem, w jaki sposób materiały te wyciekły z prokuratury. O ile gazeta w ogóle je ma. Bo to, że pisze, że ma, to inna sprawa - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" mjr Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik Biura Ochrony Rządu. Jak wyjaśnia, BOR wszystkie materiały, jak zdjęcia czy filmy zgromadzone przez funkcjonariuszy Biura na miejscu katastrofy, zgrało na jeden egzemplarz płyty CD, nadało im klauzulę tajności i oddało do prokuratury.
Według "GW", z materiałów tych wynika, że od początku nie było żadnych wątpliwości, że odnaleziono ciało prezydenta. Nie jest też prawdą, że spoczywało ono w błocie, co - jak podaje gazeta - miał mówić poseł PiS Joachim Brudziński. Dalej "GW" pisze, że zwłoki prezydenta, marszałków Senatu i Sejmu, oraz prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego złożono oddzielnie. Ciało Lecha Kaczyńskiego położono na noszach ustawionych na płachcie. Przykryte były białym materiałem.
- Nigdy nie mówiłem, że ciało pana prezydenta leżało w błocie. Stawiałem tylko zarzut, że 12 godzin po katastrofie leżało na folii położonej wprost na błocie. Może dla "Gazety Wyborczej" to miejsce było godne. Kilkadziesiąt metrów od tego miejsca, gdzie złożono ciało pana prezydenta Kaczyńskiego, ciało prezydenta Kaczorowskiego oraz marszałka Putry była betonowa płyta lotniska. Był tam rozstawiony namiot z dywanami, w którym urzędował premier Rosji. Panował tam perfekcyjny porządek. Nie wiem, dlaczego tam nie przeniesiono wszystkich tych ciał, albo chociaż nie złożono ich na noszach na płycie lotniska - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Brudziński. - Dwanaście godzin po katastrofie na miejscu zdarzenia była już oficjalna delegacja polskiego rządu z premierem Tuskiem na czele. Dlaczego nie zażądali od strony rosyjskiej, by te ciała zostały przeniesione na miejsce godniejsze, że nie został rozłożony nad nimi namiot? - pyta poseł.
Według relacji "Wyborczej", na stole sekcyjnym w Smoleńsku nie było żadnej części ciała w czymś, co przypominałoby spodnie od munduru generalskiego. To kłamstwo. Fakt ten potwierdził w rozmowie z dziennikarzem "Naszego Dziennika" doktor Michaił Pietrowicz Maksymienkow, lekarz, który przeprowadził badania sekcyjne ciała prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Kaczyńskiego (publikacja "Naszego Dziennika" z 23 sierpnia br. "Przeprowadzałem sekcję ciała prezydenta"). Maksymienkow mówił wtedy, że ciału brakowało nóg, a na stole sekcyjnym leżał fragment nogi najprawdopodobniej któregoś z generałów. Świadczył o tym fakt, że był to fragment spodni z lampasami. "Nasz Dziennik" ze względu na delikatny charakter całej sprawy pominął wtedy drastyczne szczegóły opisu, m.in. fakt, że ciało było bez ubrania (prawie). Czego z kolei nie omieszkała zrobić "Wyborcza".
Wczoraj Jarosław Kaczyński stwierdził, że ma podstawy sądzić, iż po sekcji zwłok dokonanej w Smoleńsku nie wszystkie części ciała złożone do trumny należały do prezydenta. - Z całą pewnością Lech Kaczyński nie był generałem i nie nosił generalskich mundurów - powiedział Kaczyński na spotkaniu z dziennikarzami. - O ile rozpoznałem ciało śp. brata na lotnisku w Smoleńsku, m.in. po bliznach na ręce po ciężkim złamaniu, o tyle gdy już w Polsce zobaczyłem ciało w trumnie, to był to człowiek, który zupełnie nie przypominał mojego brata - stwierdził Kaczyński. - Mówiono mi, że to on - dodał.
Jak podkreślił, ani on, ani jego bratanica Marta Kaczyńska nie podjęli w tej chwili żadnych kroków zmierzających do ekshumacji.
Zuzanna Kurtyka, wdowa po Januszu Kurtyce, prezesie Instytutu Pamięci Narodowej, krytykując publikację "GW", zauważa w rozmowie z "Naszym Dziennikiem", że przede wszystkim bezpodstawna jest próba insynuowania, że mec. Rogalski mówi nieprawdę. - Wiem od osób bezpośrednio zaangażowanych w sprawę, że ciało prezydenta znajduje się w większej części na Wawelu. Pytanie, co jeszcze do tej trumny włożono. Znając tendencję do bałaganiarstwa Rosjan, myślę, że wszystko się mogło zdarzyć - mówi Kurtyka.
- Skąd "Gazeta Wyborcza" bierze takie określenia, że ciała ofiar były pozbawione ubrań? Cała podstawa identyfikacji w Moskwie opierała się na zidentyfikowaniu ubrań, a potem dopiero odszukaniu ciała, na podstawie odpowiedniego numeru worka z rzeczami. Przy założeniu, że większość ofiar była pozbawiona ubrania, ta cała identyfikacja niczemu nie służyła - tłumaczy. - Obok ciała prezydenta w Smoleńsku dołożono część nogi wojskowego. Mam tę informację od osoby, która widziała ciało pana prezydenta. To potwierdza to, co napisał "Nasz Dziennik", i to, co mówił rosyjski lekarz Maksymienkow - dodaje Zuzanna Kurtyka.
Jak zauważają rodziny ofiar, pomyłki, jeśli chodzi o przypisanie ofiarom konkretnych rzeczy, zdarzały się nagminnie. Dochodziło do sytuacji, że rodziny znajdowały w workach, w których znajdować się miały rzeczy ich bliskich, także spodnie z generalskimi lampasami.
- Wydaje się, że "Gazeta Wyborcza" działa niejako na zamówienie sytuacji, która ma teraz miejsce. Opisuje to wszystko w momencie, kiedy trwa dyskusja z udziałem rodzin ofiar dotycząca tego, jak postępowano z ciałami po katastrofie, podnoszona jest ciągle sprawa, że są wątpliwości co do tego, jakie ciała zostały pochowane, są wnioski niektórych rodzin o ekshumację. Przeciwko temu bardzo ostro występują czynniki oficjalne, rządowe. W tym momencie "GW" usłużnie pojawia się ze swoim artykułem, który ma tłumaczyć, że wszystko działo się, jak należy - komentuje Jacek Sasin, minister w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik 2010-12-21

Autor: jc