Wybory PO nie służą
Treść
(FOT. R. SOBKOWICZ)
Sondażowe wyniki wyborów były dla Platformy Obywatelskiej szokiem
Nikt w kierownictwie PO i klubie parlamentarnym nie spodziewał się, że głosowanie do sejmików wojewódzkich może wygrać Prawo i Sprawiedliwość. Tak przynajmniej wynikało z sondaży zaprezentowanych podczas wieczoru wyborczego. Cztery punkty procentowe straty PO do PiS były jak kubeł zimnej wody: gdy wyniki pokazano w telewizji, zaległa cisza na sali wypełnionej działaczami Platformy obecnymi podczas wieczoru wyborczego. Zaskoczenie malowało się też na twarzy premier Ewy Kopacz, która nie tak wyobrażała sobie swoje pierwsze wybory w roli szefa partii.
– Uwierzyliśmy w przedwyborcze sondaże, które pokazywały, że to my mamy o 4 proc. większe poparcie niż PiS, nie dopuszczaliśmy myśli, że może być inaczej – mówi „Naszemu Dziennikowi” jeden z posłów Platformy. – Byliśmy przekonani, że na naszą korzyść działa „efekt Ewy Kopacz”, że wyborcy już zapomnieli o Donaldzie Tusku. Pani premier też uwierzyła w swoją szczęśliwą gwiazdę. I dlatego niedzielne wyniki były takim szokiem – dodaje.
Działacze Platformy byli przekonani, że pomoże im „afera madrycka” z udziałem trzech byłych posłów PiS. – Nie mówię, że otwieraliśmy wtedy szampany, ale byliśmy przeświadczeni, że nasi rywale stracą przynajmniej kilka procent poparcia, a nasze zwycięstwo będzie nie tak minimalne jak podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego, ale o wiele okazalsze – opowiada działacz warszawskiej Platformy.
Oficjalnie politycy PO robili dobrą minę do złej gry, bagatelizowali porażkę oraz to, że prawdopodobnie będą mieli dużo mniej radnych w samorządach wszystkich szczebli niż do tej pory. Jacek Protasiewicz, lider partii na Dolnym Śląsku, twierdził, że elektorat PO się zdemobilizował, a wyborcom przeszkodziła też kiepska pogoda. O demobilizacji elektoratu wspominała również Małgorzata Kidawa-Błońska. Nastroje w Platformie znacznie się poprawiły w kolejnych dniach, gdy okazało się, że PO razem z PSL zachowają władzę prawie we wszystkich sejmikach wojewódzkich, co oznacza, że setki działaczy i członków ich rodzin utrzymają atrakcyjne posady w samorządach i podległych im firmach i instytucjach. Jednak wrażenie prestiżowej porażki pozostało.
Sytuację jeszcze bardziej komplikuje afera z liczeniem głosów. – Nie daj Boże, żeby okazało się, że po podliczeniu oficjalnych wyników to my wygraliśmy wybory. Zrobi się potężna awantura polityczna, ludzie nie będą wierzyli, że wybory były uczciwe – taką opinię usłyszeliśmy po wyborach od kilku parlamentarzystów Platformy. – Trudno przewidzieć, jakie mogłyby być tego skutki – dodają.
Platforma oficjalnie jest przeciwna powtarzaniu głosowania lub skracaniu kadencji władz samorządowych, ale i tu niektóre wyniki wzbudzają zaskoczenie, zwłaszcza te osiągane przez współkoalicjanta. Posłowie PO przyznają, że trudno jest im uwierzyć w to, że np. w sejmiku warmińsko-mazurskim PSL podwoiło swój stan posiadania, dystansując wyraźnie nie tylko PiS, ale i Platformę. Czy w Opolu, gdzie ludowcy mieli dotąd dwóch radnych, a teraz mają mieć aż ośmiu. – Także w niektórych innych regionach poparcie dla PSL jest zaskakująco wysokie, co zaskoczyło naszych kolegów w terenie. Oficjalnie nikt z nas nie będzie kwestionował tych rezultatów, bo najważniejsze dla PO jest utrzymanie władzy w regionach – stwierdza poseł PO z Mazowsza.
Bez rozliczeń
W Platformie Obywatelskiej na pewno nie będzie głębokich rozliczeń. Na razie można odnieść wrażenie, że jedynym, który zapłacił za porażkę, jest Paweł Graś, który przestał być sekretarzem generalnym PO. Co prawda takiej decyzji można się było spodziewać, ale nieco później, jednak na szybszą dymisję Grasia, najbliższego współpracownika Donalda Tuska, naciskała premier Ewa Kopacz. Bo Grasia w PO uważano za swego rodzaju „nadzorcę”, który ma pilnować Tuskowi „interesu”. Nie jest też zaskoczeniem, że jego miejsce zajmuje minister sportu Andrzej Biernat, jeden z liderów tzw. spółdzielni. To bowiem dowód na to, że premier Kopacz zawarła przymierze z tą frakcją PO, której lideruje minister sprawiedliwości Cezary Grabarczyk. To zaś oznacza, że raczej nie powinni się bać o swoją przyszłość liderzy PO w tych regionach, gdzie partia rządząca przegrała z PiS głosowanie do sejmików, ale którzy należą do „spółdzielni”. Tym samym można być pewnym, że Kopacz nie rozliczy też w regionach i sztabie wyborczym schetynowców, choć ta grupa zdobywa coraz silniejsze wpływy w PO ku niezadowoleniu Grabarczyka i samej premier. Na razie jednak w partii panuje delikatna równowaga i nikt nie ma dość siły, aby pokonać przeciwnika.
Niepewna pani premier
Ewa Kopacz co prawda zapowiedziała, że władze partii przeanalizują wybory, ale musi to zostać odłożone. Premier ma pretensje do działaczy o za małe zaangażowanie w kampanię, o spoczywanie na laurach, co przerodziło się w pychę, przekonanie, że PO „nie ma z kim przegrać”. Jednak Kopacz nie ma w ręku argumentów, żeby wyciągnąć wobec niektórych konsekwencje, bo sama też nie jest bez winy.
– Nas premier nie oszuka, sama nakręcała propagandę w stylu „efektu Ewy Kopacz”. Była przekonana, że rozpocznie urzędowanie od mocnego akcentu, a tu falstart i kompromitacja z liczeniem głosów. Teraz na nią też spada duża część odpowiedzialności za wynik wyborów, a rząd także częściowo obarcza sprawa opóźnień w ogłaszaniu rezultatów głosowania – relacjonuje senator Platformy.
I zdradza nam, że sztab pani premier już miał przygotowany powyborczy scenariusz, w którym miano wykreować szefową rządu na największego zwycięzcę wyborów. Inne miało być przemówienie podczas wyborczego wieczoru, ale gdy wyniki okazały się odmienne od oczekiwanych, Ewa Kopacz musiała improwizować. – Dlatego jej przemówienie było w niedzielę słabe, nie było w jej głosie takiej pewności jak wcześniej – tłumaczy panią premier nasz rozmówca.
Ewa Kopacz musi więc praktycznie wszystko zaczynać od początku, choć wydawało się, że staje się już niekwestionowanym liderem PO. Jej przywództwo co prawda ostatnio nie było podważane, ale to się może zmienić, zwłaszcza po drugiej turze wyborów prezydentów miast, jeśli PO straciłaby władzę w niektórych dużych ośrodkach.
Krzysztof LoszNasz Dziennik, 22 listopada 2014
Autor: mj