Wyniki prawyborów w Platformie są przesądzone
Treść
Z posłem Adamem Lipińskim, wiceprezesem Prawa i Sprawiedliwości, rozmawia Artur Kowalski
Za kilkanaście dni odbędzie się wyborczy kongres Prawa i Sprawiedliwości. Czy Jarosławowi Kaczyńskiemu wyrośnie jakiś kontrkandydat, bo prezes PiS zastrzegał po styczniowym posiedzeniu rady politycznej partii, że "nie będzie miał za złe", jeśli ktoś również zdecyduje się wystartować po przywództwo w PiS?
- Oczywiście, kontrkandydat może być, bo statut daje takie możliwości [śmiech - przyp. red.], natomiast nie sądzę, by miał szanse uzyskać jakąś niekompromitującą liczbę głosów. Ale sprawa jest otwarta.
Znalazł się już taki odważny, który szykuje się do tego, by stanąć w szranki z prezesem?
- Nie słyszałem, by ktoś się szykował.
Czego oczekuje Pan po marcowym kongresie?
- To jest kongres statutowy. Zgodnie z nowym statutem musi się odbyć wybór władz. To raczej porządkowanie sytuacji w samej partii na początku roku wyborczego. Na pewno ważne będzie przemówienie Jarosława Kaczyńskiego, ale głównym celem jest uporządkowanie spraw wewnątrz PiS.
Czy w tym roku wyborczym Prawo i Sprawiedliwość nas czymś zaskoczy? Platforma Obywatelska wymyśliła np. widowisko pod tytułem "prawybory", które angażuje uwagę mediów i wyborców.
- Jest to taka trochę zabawa w demokrację w wydaniu Platformy Obywatelskiej. Wiadomo, czym się to skończy. My przygotowujemy się do dwóch dużych kampanii wyborczych. I w ramach tych kampanii na pewno będziemy zaskakiwali różnymi pomysłami...
Na przykład jakimi?
- To już jest kuchnia polityczna i nikt nie zdradza rzeczy, które mają zaskakiwać konkurentów, bo tego efektu zaskoczenia by po prostu nie było.
Nie wierzy Pan w czyste intencje Platformy dotyczące prawyborów?
- Za dużo powiedziane. Prawybory w PO to taki element PR-owski. Jak Platforma Obywatelska powstawała, to też były takie prawybory, które miały wyłonić liderów lokalnych w tej partii. I też a priori wiadomo było, kto nimi zostanie. Ale cała otoczka PR-owska była konsekwentnie realizowana. Ja nie mówię, że to jest jakieś okłamywanie opinii publicznej, natomiast ktoś, kto się zna na trochę na polityce, wie, że decyzje w sprawie prawyborów musiały zapaść już wcześniej, bo nie sądzę, żeby Donald Tusk puścił "na żywioł" tworzenie konkurencyjnego ośrodka lojalności w ramach partii Platforma Obywatelska. To by mogło grozić nie tyle jego pozycji, ile stabilności decyzyjnej w ramach samej Platformy Obywatelskiej. Robienie tego kilka miesięcy przed wyborami byłoby samobójcze.
Powiedział Pan, że "wiadomo, czym się to skończy". Czy to znaczy, że to, który z dwóch kandydatów PO wygra w prawyborach, jest w Pana opinii przesądzone?
- Sądzę, że przesądzone jest, że pan Komorowski.
ň propos marszałka Komorowskiego, niedawno przewodnicząca klubu PiS Grażyna Gęsicka zapowiedziała, że Prawo i Sprawiedliwość nie złoży w Sejmie już żadnego swojego projektu ustawy. Czy PiS obraziło się na marszałka Komorowskiego za to, że - jak Państwo podnoszą - "przetrzymuje" projekty ustaw Prawa i Sprawiedliwości?
- "Obrażenie" to jest złe słowo. Sejm w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy funkcjonuje w taki sposób, że stracił sens istnienia jako instytucja, więc to jest raczej efekt konstatacji tego faktu, a nie efekt obrażania się. Projekty opozycji, w tym Prawa i Sprawiedliwości, nie wchodzą pod obrady Sejmu. W dużym stopniu ograniczona została debata w Sejmie. Zostały wprowadzone nowe instytucje, które paraliżują działalność opozycji, np. okazuje się, że opozycja nie ma prawa do skutecznego wnioskowania o przerwę, co zawsze było jej prawem. Powstała komisja hazardowa, która miała się zajmować zbadaniem roli polityków Platformy Obywatelskiej w tworzeniu ustawy hazardowej, i okazało się, że większość w komisji ma koalicja rządowa, że przewodniczącym komisji jest polityk Platformy Obywatelskiej, a posłowie PiS zostali w pewnym momencie z komisji usunięci. To wszystko właśnie wskazuje, że rola parlamentu w ciągu ostatnich dwóch lat została gwałtownie ograniczona. Wpływa to fatalnie na jakość debaty w parlamencie, co powoduje niezadowolenie i odruch protestu. To jest właśnie taki odruch protestu PiS.
Jednak tak zawsze jest, że zdecydowany priorytet w pracach Sejmu mają projekty ustaw rządowych czy też koalicyjnych. Trudno, żeby opozycja mogła mieć to za złe rządzącej koalicji.
- No tak, ale to, co robi Platforma Obywatelska, to jest już przesada. My to zauważamy. Powoduje to oczywiście frustrację u parlamentarzystów i poczucie bezsensu funkcjonowania w parlamencie. Parlament został zmarginalizowany w ciągu dwóch lat rządów Platformy Obywatelskiej. Stał się taką maszynką do popierania projektów rządowych. Jeden przykład - debata budżetowa. Kiedy rządziło Prawo i Sprawiedliwość, posłowie tej partii mieli jednak wolną rękę przy niektórych głosowaniach. Teraz, proszę zauważyć, to w ogóle nie wchodzi w rachubę. Nie ma żadnej dyskusji, nie ma żadnych korekt. To, co robi rząd, to, co proponuje rząd, jest przyjmowane większością głosów, automatycznie. Można przyjąć, że jest jedno głosowanie w sprawie budżetu: za projektem rządowym i przeciw projektowi rządowemu.
Czyli w Sejmie nie zobaczymy nawet projektów ustaw PiS, które pod przewodnictwem Przemysława Gosiewskiego przygotowuje Zespół Pracy Państwowej?
- Nie sądzę, żeby trafiły one do Sejmu.
Jakie PiS zobaczymy po kongresie?
- Mam nadzieję, że będzie to partia skuteczna. Główny problem partii politycznych w Polsce polega na tym, jak utrzymać szeroki konsensus i stać się ugrupowaniem "51 procent", czyli formacją, która jest w stanie uzyskać większość w wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Komu się uda stworzenie takiego szerokiego konsensusu - PO czy PiS - ten będzie rządził w Polsce przez najbliższe lata. Oczywiście szeroki konsensus w wydaniu PiS oznacza, że musimy liczyć na poparcie środowisk konserwatywno-narodowych, lecz także centrum sceny politycznej. To jest oczywiście skomplikowane przedsięwzięcie, ale mam nadzieję, że zmierzamy w dobrym kierunku.
Mówi Pan o szerokim konsensusie w ramach jednej partii politycznej. Czy w ramach tego szerokiego konsensusu mówimy też o koalicji?
- Wybory prezydenckie są wyborami zerojedynkowymi. Aby je wygrać, trzeba mieć poparcie "50 proc. plus". Wybory parlamentarne zerojedynkowe już nie są. Można mieć w nich dobry bądź najlepszy wynik i liczyć na koalicję większościową, natomiast w wyborach prezydenckich ten konsensus musi być bardzo szeroki, nawet gdyby się to komuś nie podobało. Ale mam nadzieję, że środowiska polityczne w Polsce dojrzały do tego, że nie może być zawsze tak, jak one chcą. Musi być otwarcie na kompromis i na porozumienie.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik 2010-02-25
Autor: jc