Zakaz fotografowania
Treść
Sześcioosobowa drużyna rosyjskich poborowych zabezpieczających teren lotniska w Smoleńsku miała zakaz używania jakichkolwiek urządzeń rejestrujących. Powiedziano im o tym w trakcie porannej odprawy. Wszyscy żołnierze musieli zdać własne telefony komórkowe do depozytu. Żołnierzy poinformowano, że przylecą trzy samoloty z Polski, w jednym z nich będzie prezydent RP.
Z relacji grupy patrolowej odpowiedzialnej za zabezpieczenie prawego skraju lotniska Siewiernyj wynika, że o godzinie 10.20 czasu moskiewskiego wszystkie drużyny patrolowe były w pełnej gotowości. Jak mówi nasz informator, przesłuchanie inspektor Iriny Winogradowej z Komendy Milicji nr 2 w Smoleńsku rozpoczęło się 10 kwietnia br. o godz. 16.40 czasu moskiewskiego. Trwało godzinę i dziesięć minut. Czynności prowadziła śledcza Wydziału Śledczego Zarządu Śledczego Komitetu Śledczego przy Delegaturze Prokuratury Rosyjskiej w Obwodzie Smoleńskim E.B. Rybałowa. Irina Winogradowa potwierdziła, że 10 kwietnia na lotnisku była gęsta mgła, widoczność była praktycznie zerowa. Trudno było cokolwiek zobaczyć z odległości 1,5 metra, mimo że na lotnisku miały być włączone wszystkie reflektory. Porucznik Artur Wosztyl z 36. SPLT, dowódca Jaka-40, który wylądował w Smoleńsku około godziny przed przylotem tupolewa, relacjonował, że nie zauważył, by przed lądowaniem Tu-154 na lotnisku było włączone oświetlenie dróg kołowania. Identyczna sytuacja odnosi się do pasa startowego. Wosztyl przyznał też, że 10 kwietnia jedna z radiolatarni na smoleńskim lotnisku nie funkcjonowała prawidłowo. Współrzędne lotniska nie wskazywały środka drogi startowej. Przed lądowaniem jaka oprócz świateł APM między bliższą a dalszą radiolatarnią nie widział on innego oświetlenia lotniska. Identyczna sytuacja była po wylądowaniu Jaka-40 na pasie. Wosztyl nie widział oświetlenia ani pasa, ani dróg kołowania. Przyznał, że 7 kwietnia nie zwrócił na to uwagi, ponieważ panowały dobre warunki atmosferyczne. 10 kwietnia było inaczej: 1500 metrów widoczności, bez podstawy chmur.
Funkcjonariuszka Winogradowa zajęła wyznaczone jej stanowisko patrolowe wraz z inspektorem Oddziału Prewencji Iriną Makarową, dyżurnym oddziału Prewencji Komendy Milicji nr 2 Oddziału Spraw Wewnętrznych miasta Smoleńska Dani Zacharenkowem oraz starszym grupy prewencji - inspektorem Sztabu Urzędu Spraw Wewnętrznych Aleksiejem Spirydonowem. Relacje Iriny Winogradowej są zbieżne z tym, co przekazała Irina Makarowa, przesłuchana przez Rybałową także 10 kwietnia, oraz inny funkcjonariusz milicji Zacharenkow. Co ciekawe, ten ostatni zeznawał zaledwie kwadrans.
Według ich zgodnych relacji, około godziny 10.00 słychać było, jak samolot transportowy dwukrotnie bezskutecznie podchodzi do lądowania (Ił-76). Silniki tupolewa usłyszeli ok. godziny 10.30.
Funkcjonariusze udali się na miejsce katastrofy natychmiast po tym, jak usłyszeli wybuch. Za nimi jechały samochody polskiej delegacji, biegli funkcjonariusze wszystkich siłowych pododdziałów. Według relacji rosyjskich funkcjonariuszy, byli w odległości 250 metrów od miejsca upadku polskiej maszyny. Słychać było wyraźnie echo głośnych wybuchów podobnych do odgłosów wystrzałów z broni palnej. Po tym jak rosyjscy funkcjonariusze przybiegli na miejsce wybuchu, zobaczyli porozrzucane poza obrębem ogrodzenia lotniska części samolotu, fragmenty ciał ludzkich, poczuli ostry zapach nafty. Funkcjonariusze otoczyli miejsce wybuchu. Jak twierdzi Oleg Griszczenkow, śledczy Wydziału II Urzędu Spraw Wewnętrznych miasta Smoleńska, który relacjonował wydarzenie również 10 kwietnia w godz. 21.05-21.40 przed starszym śledczym Głównego Zarządu Śledczego Komitetu Śledczego przy Prokuraturze Federacji Rosyjskiej N.W. Tutewiczem, około godziny 10.30 usłyszał dwa głuche "uderzenia" w odstępach kilku sekund. Ze swego stanowiska, które było ulokowane w północnej części lotniska, nie widział ani ognia, ani dymu. W ciągu 5-10 minut Griszczenkow otrzymał polecenie: miał wsiąść do autobusu i przyjechać do punktu wyjścia na pas startów i lądowań. Powierzono mu zabezpieczenie terenu wzdłuż ulicy Kutuzowa w odległości około 300 metrów od miejsca upadku samolotu. Również Griszczenkow potwierdza, że słyszał szum silników Iła-76, który z powodu złej pogody nie wylądował na Siewiernym. Mówi też o tym, że słyszał szum Tu-154. We wszystkich wyżej wymienionych relacjach powraca motyw dwóch samolotów. Natomiast z relacji dyżurnego łączności i zabezpieczenia radiotechnicznego lotów Aleksieja Klimienkowa, który 10 kwietnia pełnił obowiązki dyżurnego łączności i zabezpieczenia radiotechnicznego lotów wynika, że tego dnia miały przylecieć trzy samoloty z Polski.
Świadkiem katastrofy był też ppłk Aleksandr Judin, dowódca wydziału łączności, do którego obowiązków należała organizacja radiowo-świetlnego i technicznego zabezpieczenia lądowań samolotów. Tego dnia był na stanowisku dowodzenia startami położonej na terenie lotniska jednostki wojskowej. Z jego relacji wynika, że Tu-154 z prezydencką delegacją na pokładzie zbliżał się do lotniska ok. 10.30. W tym czasie warunki pogodowe - jak twierdzi - nie pozwalały na lądowanie z powodu silnej mgły. Z danych meteorologicznych, jakie przywołuje ppłk Judin, wynika, że widoczność była ograniczona do 400 metrów, a nawet była mniejsza i dochodziła do 300 metrów. Dane pogodowe zostały przekazane załodze polskiego samolotu, której miano "zarekomendować" odejście na lotnisko zapasowe. Judin też słyszał odgłosy podwójnego wybuchu. Mężczyzna przyznał, że zrobił trzy zdjęcia okolicy aparatem w telefonie komórkowym. Na zdjęciach widoczna jest gęsta mgła zalegająca wokół.
Artiom Koncedałow, szeregowiec w dyspozycji dowódcy jednostki wojskowej stacjonującej w Smoleńsku, którego zadaniem było zabezpieczenie terenu na początku pasa startowego, relacjonuje, że oficer dyżurny nie poinformował ani jego, ani innych poborowych, skąd samoloty przylecą i ile ich będzie. W drużynie zabezpieczenia miało być sześciu żołnierzy. Koncedałow przyznał, że w trakcie odprawy zabroniono im posługiwania się jakimikolwiek urządzeniami rejestrującymi, takimi jak aparaty fotograficzne. Wszyscy żołnierze musieli oddać własne telefony komórkowe. Z relacji wynika, iż grupę żołnierzy poinformowano, że przylecą trzy samoloty, w jednym z nich będzie prezydent Polski. Kiedy Koncedałow przyjechał na teren lotniska rano 10 kwietnia, tj. ok. godz. 8.30, nie było mgły, widoczność była dobra. Pogoda zaczęła się pogarszać gwałtownie ok. godz. 9.00. Kiedy nad Siewiernyj nadleciał Ił-76, mgła już się pojawiła. Około 10.30 była już gęsta. Widoczność nie przekraczała 100 metrów. Koncedałow usłyszał szum silników samolotu. Po ok. 10-20 sekundach nastąpił głośny wybuch i zobaczył słup ognia. Funkcjonariusze milicji pobiegli na miejsce katastrofy. Po kilku minutach wyruszyły tam karetki pogotowia i wozy straży pożarnej.
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik 2010-11-08
Autor: jc