Żałosne preludium do raportu
Treść
Choć raportu komisji Jerzego Millera jeszcze nie ujawniono, to jeden z jej formalnych członków, prof. Marek Żylicz, już przesądził o winie polskiej załogi. Zaskoczeni takim obrotem sprawy są pełnomocnicy rodzin ofiar tragedii smoleńskiej i wojskowi.
Złe przygotowanie, fatalne szkolenia, nieodpowiednie przygotowanie lotu, uleganie presji psychicznej przez pilotów - to tylko część zarzutów, jakie prof. Marek Żylicz, specjalizujący się w zagadnieniach międzynarodowego prawa lotniczego (nie posiada wiedzy w zakresie techniki lotniczej), członek Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, podnosi wobec załogi rządowego samolotu, który rozbił się pod Smoleńskiem. Co więcej, w udzielonym na ten temat wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" nawiązuje wprost do tez stronniczego raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), który sugeruje m.in. odpowiedzialność gen. Andrzeja Błasika, dowódcy Sił Powietrznych, za katastrofę. Żylicz wskazuje na presję psychiczną, jaką miał wywierać na załogę stojący za nią "generał, od którego zależały awanse". Snuje przypuszczenia, że to spowodowało, iż piloci stracili głowę, co "zdarza się czasem niedoświadczonym ludziom - gdy przełożony patrzy im na ręce".
Dopuszczenie do opublikowania tak skrajnie stronniczych tez przez jednego z członków komisji Jerzego Millera badającej przyczyny katastrofy jest rzeczą co najmniej zastanawiającą. Tym bardziej że jeszcze nie doszło do ujawnienia polskiego raportu w tej sprawie. Co ciekawe, pozostali członkowie Millerowskiej komisji unikają wypowiedzi na ten temat. - Nie mogę komentować niczego, co jest związane z badaniem wypadku samolotowego Tu-154M - ucina krótko dr inż. Maciej Lasek, zastępca przewodniczącego Podkomisji Lotniczej KBWLLP. Nie chce odpowiedzieć, jak to się stało, że jeden z członków tejże komisji - prof. Żylicz, jednak zabrał publicznie głos w sprawie będącej przedmiotem badania. - Myślę, że nie ja to będę komentował. Na wszystkie państwa pytania, jakie znacie, i te, które przyjdą na myśl po przeczytaniu raportu, z miłą chęcią odpowiemy. Natomiast w tej chwili nie mogę - dodaje Lasek.
Okazuje się jednak, że nie wszystkich członków komisji obowiązuje milczenie w tej sprawie. Jak do tego doszło? Czy prof. Żylicz działa na polecenie szefa komisji ministra Millera? - nie potrafiła nam tego wyjaśnić Małgorzata Woźniak, rzecznik prasowy MSWiA. - Pan profesor Żylicz jest niezależnym ekspertem i udzielił takiej rozmowy - powiedziała. Na pytanie, dlaczego prezentowane są gotowe tezy na temat katastrofy smoleńskiej przed opublikowaniem raportu komisji badającej tę sprawę, nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Zdziwieni postępowaniem prof. Żylicza są pełnomocnicy rodzin ofiar tragedii smoleńskiej oraz dowódcy lotnictwa wojskowego. - Każdy może twierdzić, co sam uważa. Jeżeli jest to jakieś zdanie wyrwane z kontekstu przygotowywanego raportu, oznacza to, że nie oddaje ono całości sytuacji. Natomiast odniosę się do tego, kiedy będziemy znali jego treść. Bo jakieś przedwczesne zajmowanie stanowiska, nie znając całości raportu, mogłoby być również nietrafione - ocenia gen. bryg. pil. dr Anatol Czaban, asystent szefa Sztabu Wojska Polskiego ds. Sił Powietrznych. Zwraca jednak uwagę, "że zasada jest jedna, żeby szkolić gdzieś kogoś, trzeba mieć kogo, kim, na czym i do tego odpowiednie warunki". - Tego się nie robi w Dowództwie Sił Powietrznych, brygadach czy skrzydłach lotnictwa taktycznego, ale w jednostkach lotniczych. Dlatego z dużym wręcz spokojem czekam, aż raport się ukaże. Natomiast zastanawia mnie jedna rzecz. Dlaczego członek komisji przed oficjalnym opublikowaniem raportu wypowiada się w prasie? Przecież to jest niedopuszczalne nigdzie na świecie - zauważa gen. Czaban.
Mecenas Bartosz Kownacki, pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, wskazuje natomiast na brutalną reaktywację próby obarczenia odpowiedzialnością za katastrofę gen. Andrzeja Błasika. - Oczywiście mam nadzieję, że prof. Żylicz nieświadomie mija się z prawdą. Jego wypowiedź świadczy o całkowitej nieznajomości wcześniejszych zachowań generała. Podąża tropem MAK i zapomina jednak o faktach. A te są takie, że gen. Błasik brał w obronę swoich pilotów przed prezydentem Lechem Kaczyńskim, wobec braku możności lądowania na przykład w Gandżi w 2008 r. w Azerbejdżanie - zaznacza mec. Kownacki. Dodaje jednocześnie, że sam prof. Żylicz wycofuje się z twierdzenia o jakimś wyartykułowanym przez przełożonych żądaniu na lądowanie w Smoleńsku. - Jeżeli presją była sama obecność "za plecami", to znaczy, że nie powinno się latać samolotami, a kierowcy jeździć samochodami - konkluduje.
Jacek Dytkowski
Nasz Dziennik 2011-07-01
Autor: jc