Zniknęły dokumenty nie tylko o Wałęsie
Treść
Według dr. Antoniego Dudka, Lech Wałęsa nie zwrócił w sumie 2,5 tys. sfotografowanych stron tajnych dokumentów dotyczących m.in. Lecha Kaczyńskiego i Bogdana Borusewicza. - Jest faktem, ale też paradoksem historii, że kolejna fala zniszczeń bezcennych dokumentów dla historii Polski miała miejsce w okresie prezydentury Lecha Wałęsy - uważa dr Sławomir Cenckiewicz z IPN, współautor książki "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii", która w poniedziałek trafiła do księgarń. W książce Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka zawarte są informacje o decyzji wydanej przez ministra spraw wewnętrznych z lat 1992-1995 Andrzeja Milczanowskiego zezwalającej na udostępnienie prezydentowi Wałęsie dokumentacji SB na jego temat, ale także innych osób. Według autorów, zniknęły najważniejsze dokumenty świadczące o tym, że urzędujący prezydent był "Bolkiem". - Dokumenty dotyczące Lecha Kaczyńskiego, Jacka Merkla, Bogdana Borusewicza były na 54 mikrofilmach, które w ogóle nie wróciły od prezydenta - zaznaczył wczoraj Dudek w jednej z komercyjnych stacji radiowych. - Bo, o ile wróciła zdekompletowana ta słynna dokumentacja papierowa w paczce, to mikrofilmy nie wróciły, a tam jest, czy było, ponad 2,5 tys. sfotografowanych stron - powiedział Dudek i dodał, że fakt ten "Wałęsę obciąża". - Nawet jeżeli na tych mikrofilmach nie było dokumentów jednoznacznie potwierdzających fakt współpracy, a tego nie wiemy, to nie zmienia to faktu, że te dokumenty miały klauzulę tajności - wyjaśnił. - Żeby była jasność co do mojej oceny tej książki, to uważam, że ona udowadnia jedną rzecz w sposób trudny do podważenia - że Lech Wałęsa wszedł w posiadanie szeregu tajnych dokumentów w pierwszej połowie lat 90. dotyczących swojej osoby, ale nie tylko swojej osoby, także takich polityków, jak Lech Kaczyński czy Jacek Merkel, i te dokumenty nie wróciły - mówił historyk. Pytani o tę sprawę Wałęsa i Milczanowski, unikają jednoznacznych odpowiedzi. - Ja, biorąc, nie patrzyłem, co brałem, i nie patrzyłem, co oddawałem - usprawiedliwiał się Wałęsa, a Andrzej Milczanowski tłumaczył się w jednej z komercyjnych stacji telewizyjnych, że w jego ocenie, cała procedura wydania i zwrotu wspomnianych dokumentów odbyła się zgodnie z prawem. Milczanowski przyznał jednocześnie, że nie sprawdzał, jakie dokumenty zwrócił mu Wałęsa po wypożyczeniu. Prawdy nikt nie zatrzyma - Mamy tylko nadzieję, że przez jedną książkę nie rozpęta się burza, która zagrozi Instytutowi Pamięci Narodowej - mówi nam Sławomir Cenckiewicz, ustosunkowując się do negatywnych ocen pracy IPN, rzekomo zagrażającego "godności człowieka" i propozycji zmiany ustawy o IPN formułowanych przez twórców III RP. - Przywykliśmy już do nagonki na nas, której celem jest unieważnienie treści naszej książki. Ale prawdy nikt nie zatrzyma, o czym świadczą tłumy ludzi przed siedzibą IPN w poniedziałek. To znaczy, że wielu Polaków chce po prostu poznać prawdę i skonfrontować swoją wiedzę o Wałęsie z rzetelną pracą naukową. I tylko tego, jako autorzy, oczekujemy - podsumował. Zdaniem Cenckiewicza, potrzebna jest dyskusja merytoryczna, a nie polityczna na temat książki o Lechu Wałęsie. Według Ludwika Dorna (PiS), skutkiem wydania przez IPN książki o Wałęsie może być marginalizacja roli PiS i PO w polityce. Zdaniem Dorna, publikacja ta i ewentualne zmiany ustawy o IPN mogą spowodować, że "w Polsce zrealizuje się prawdziwa kontrrewolucja, która cofnie nas przed 2003 r., do czasu sprzed afery Rywina". Według niego, po tej aferze w Polsce w latach 2003-2005 dokonała się "rewolucja semantyczna", która "podmyła moralno-polityczne fundamenty III RP (...), likwidując faktyczny monopol 'Gazety Wyborczej', zepchnęła postkomunistów na margines i wyniosła na pozycje dwóch największych partii PiS i PO". Dlatego - uzasadnia Dorn - jeśli "dojdzie do likwidacji IPN de facto (nawet jeśli nie de iure)", to będzie to "dla PO, ale też PiS tym samym, czym dla postkomunistów i 'Gazety Wyborczej' była afera Rywina". "Zwycięska 'kontrrewolucja semantyczna' posłużyć może jedynie odbudowie 'systemu III RP', PiS najprawdopodobniej wejdzie w rolę opozycji antysystemowej, stanie się o wiele silniejszym PC, ale bez nadziei na zdobycie władzy" - przewiduje Dorn w swoim blogu. Aby temu zapobiec - pisze - "pozostaje tylko apelować przede wszystkim do PO, ale po trosze i PiS o uspokojenie i odcięcie sporu o historię od bieżącego konfliktu politycznego". Paweł Tunia "Nasz Dziennik" 2008-06-26
Autor: wa