Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Znów bredzą o euro

Treść

Rząd, który zadłużył Polskę bardziej niż kilka poprzednich gabinetów razem wziętych, teraz boi się, jak na tę politykę zareagują rynki i czy nie spowoduje to zapaści złotego. Dlatego, wzorem kampanii przeprowadzonej jesienią 2008, tuż przed pierwszą falą kryzysu, kancelaria premiera usiłuje wskrzesić temat "wejścia Polski do strefy euro".
Gdy ekonomiści na całym świecie dyskutują nad ewentualnym rozpadem strefy euro, rząd powraca do tematu przyjęcia euro przez Polskę. Tym razem szermuje argumentami politycznymi, a nie ekonomicznymi, jako że udowodniono już niezbicie, iż z punktu widzenia ekonomii to właśnie własna waluta - złoty - uratowała nas w chwili kryzysu. W debacie przekonywano, że wejście do strefy euro pozwoliłoby nam brać udział w podejmowaniu decyzji o sprawach istotnych dla całej Unii. - Jeśli się chce współdecydować o klubie, to trzeba być jego członkiem - oświadczył minister w kancelarii premiera Adam Jasser. Oprócz niego w dyskusji wzięli udział dwaj ekonomiści - Dariusz Rosati i Witold Orłowski. Obaj zaprezentowali pogląd, że wiadomości o "śmierci eurostrefy są mocno przesadzone". Profesor Rosati przekonywał, że problemy Grecji to tylko kryzys finansów publicznych tego kraju, a nie przejaw załamywania się całej strefy euro. Przyczyną zapaści greckich finansów jest, jego zdaniem, brak po stronie organów UE skutecznego mechanizmu kontroli nad przestrzeganiem dyscypliny fiskalnej przez poszczególne państwa. System automatycznego nakładania kar na niezdyscyplinowane kraje powinien wszystko załatwić. Rosati uważa, że gdyby Grecja została w porę ukarana za fałszowanie statystyk i przekroczenie dopuszczalnego deficytu budżetowego, to do finansowej zapaści by nie doszło.
Profesor Orłowski z kolei przekonywał, że bankructwo któregoś z krajów należących do obszaru wspólnej waluty nie jest problemem dla euro. - Przez ostatnie 150 lat poszczególne stany Stanów Zjednoczonych bankrutowały po kilkadziesiąt razy. Od kilku lat na krawędzi niewypłacalności balansuje Kalifornia. I nikomu nie przyszłoby do głowy, by mówić o załamaniu dolara - dowodził Orłowski.
- Dolar był w Ameryce od zawsze, euro jest walutą ustanowioną odgórnie zaledwie 10 lat temu. Wiara, że euro zbuduje Stany Zjednoczone Europy, jest mirażem, dowodzi tego obecna sytuacja krajów położonych na skraju eurostrefy: Grecji, Hiszpanii, Irlandii, Włoch - twierdzi Jerzy Bielewicz, prezes Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". - Zamiast tworzyć coraz bardziej jednolitą Unię, kraje te niedopasowane gospodarczo do "francusko-niemieckiego centrum" kreują jej rozpad. Wspólna waluta nie prowadzi do konwergencji gospodarczej, lecz odwrotnie, pogłębia różnice i powoduje niekontrolowany wzrost zadłużenia publicznego w krajach słabszych gospodarczo, położonych na skraju eurostrefy. Dlatego najpierw należy stworzyć kompatybilne gospodarki, a potem dopiero myśleć o wspólnym obszarze walutowym - tłumaczy finansista.
- Właściwie obecnie nie wiadomo, co będzie się dalej działo ze strefą euro. Jeśli chodzi o kraje południa Europy i Irlandię, to nie wiadomo, czy wszystkie one jeszcze będą w strefie wspólnej waluty w momencie, gdy my zechcemy do niej wejść - ostrzega dr Cezary Mech, były wiceminister finansów. Jego zdaniem, przyjęcie euro zahamowałoby rozwój gospodarczy Polski. - W rządowej projekcji wzrostu PKB, zawartej w Programie Konwergencji, przewidziano, że po przyjęciu euro wzrost w Polsce stopnieje do zaledwie 0,3 proc. PKB w 2050 r. - argumentuje dr Mech.
Według prof. Orłowskiego, nie ma obecnie mechanizmów opuszczenia strefy euro przez kraj członkowski, który sobie nie radzi we wspólnym obszarze walutowym. Nie można także odgórnie wykluczyć żadnego z państw. - Kryzys w strefie euro objawia się m.in. spadkiem wartości euro - zwraca uwagę Bielewicz. - W relacji euro do dolara nie jest to widoczne, ponieważ obie waluty tracą siłę nabywczą. Inwestorzy uciekają obecnie do inwestycji m.in. w złoto i transakcji denominowanych we frankach szwajcarskich - dodaje.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik 2010-06-30

Autor: jc